niedziela, 25 października 2020

Spotkanie

Spotkanie

Nekrolog przeczytał w gazecie. Odeszła jego wychowawczyni . Na drugi dzień kupił kwiaty w kwiaciarni blisko kościoła. Wszedł i stanął pod chórem. Kościół był pełen ludzi. Delegacje, poczet sztandarowy, nauczyciele, uczniowie i wychowankowie. Ta mnogość ludzi sprawiała, że stojąca na katafalku trumna nie robiła takiego wrażenia. Dopiero, gdy organista zaintonował "Anielski orszak... " zawisła nad wszystkimi  ciężka  myśl, że oto rozpoczyna się ostatnia droga zmarłej. Lecz po wyjściu z kościoła, gdy uformował się kondukt, światło słońca, zieleń drzew, śpiew ptaków znów uśmierzyły przygnębienie. Szedł z tyłu konduktu. Przed nim, co rusz wyłaniała się z tłumu  sylwetka znanej kobiety. Nie był pewny czy to ona. Czy przypadkiem tylko mu się wydaje, że jest podobna do niej. Minęło wszak szesnaście lat, kiedy ze sobą tańczyli na zabawie. Wtedy chodzili ze sobą. Całowali na spacerach, w kinie. On pisał dla niej wiersze. Ona pisała do niego krótkie listy.  Razem szukali na niebie gwiazdozbiorów. Blisko siebie. Przytuleni. Nie zdecydowali się jednak nigdy na coś więcej. Czekali. On w gruncie rzeczy nieśmiały romantyk. Ona skromna, ale stanowcza i chyba to mu imponowało. Raz tylko, gdy nazbierał jej bukiecik pachnących fiołków, jakby oszołomiona ich zapachem, lekko, figlarnie odpięła trzeci guzik  bluzki i zobaczył jej piękny dekolt. Pozwoliła mu na trochę więcej.  Rok później coś pękło . Nagle. Równolegle. Ona zaczęła chodzić i całować się z innym. On spotkał inną, która rozpaliła jego serce.  Może  zabrakło w nich  ognia, albo był zbyt słaby,   aby nie zgasł. Nie wiedzieli wtedy, czy zgasł naprawdę do końca. Nie wiedzieli, że pierwsza miłość pozostaje w pamięci. Gdzieś tli się w sercu. Ta pierwsza miłość wydaje się nam po latach najpiękniejsza, ale niespełniona. A może niedojrzała, bo oprócz zakochania nie wiązali z nią dalszego życia. Byli zakochani. I tyle. Tak jakby ich miłość, młodzieńcza, gorąca nie była wpisana przez Wielkiego Scenarzystę do scenariusza ich życia. Jednak pamięć nie zna owych tajemniczych scenariuszy i zawsze zapisuje to, co sami napisaliśmy i przeżyliśmy. 
 Myślał, patrząc na nią z tyłu, że się myli. Przypomniał sobie, że już w kościele przykuła jego uwagę. Stała pod filarem, kilka metrów od niego. Pomyślał, Jola... Serce mu przyspieszyło i zupełnie zapomniał o powadze chwili. Odrzucił myśl. Jednak od tego momentu  próbował jej nie stracić z oczu. 
 Gdy zakończono ceremonię pogrzebową,  zaczęto składać kwiaty. Podchodzono z różnych stron. Gdy podszedł do grobu, podeszła i ona. Tak, to była Jola. Zapomniał o wszystkim. Wszystko stało się nieważne. Odeszli na bok witając się. Nie zastanawiał się jednak nad tym, że ona też wcześniej mogła go dostrzec, a to spotkanie nie było przypadkowe. Miało jednak coś tajemniczego w sobie.
 W tej skądinąd radosnej chwili na smutnej ceremonii nie dostrzegli  tajemniczości tego spotkania. Czy tylko przypadek tu rządził? Czy też ktoś niedostrzegalny dla zmysłów zrządził, że stanęli przed grobem swojej profesor razem. Jakby zostali poproszeni znów na rozmowę? Nie wiadomo więc, czy chcieli stanąć razem, czy ktoś nimi kierował?
 W tamtym czasie, gdy się rozstali, profesor była zdziwiona.  Taka romantyczna para. Wpatrzona w swoje oczy, uśmiechnięta, prosta, czysta, choć mieli po dwadzieścia  lat, rozstała się. Nie mogła pojąć dlaczego to się stało? Nie umieli odpowiedzieć. Byli nadal przyjaciółmi, ale nie parą. Po trzech spotkaniach  dała im spokój. Może doznawała już tego stanu tlenia się w sercu wspomnienia pierwszej miłości. Może żałowała i doznawała dziwnego stanu, jakby ta pierwsza miłość tłukła się samotna w naszej pamięci nie doznając ani chwili pocieszenia, a wypierana jest brutalnie przez zapomnienie, aby po pewnym czasie odezwać się znów. Oni tego nie wiedzieli. Ona wiedziała i chciała ich profesorską radą przestrzec. Lecz te próby zawsze skazane  są na porażkę, aż przyjdzie czas, że chcielibyśmy czas zawrócić. Niestety.
 Za bramą cmentarza podeszli do swoich kolegów i koleżanek z klasy. Powitań nie było końca. Wsiedli do srebrnego Mercedesa  i pojechali do pobliskiej restauracji w leśniczówce - Turkusowa, nad Jeziorem Turkusowym, otoczonym piaszczystymi skarpami  i bukowym lasem. Zamówiono przystawki, kawę, gin, wino. W atmosferze spotkania po latach zniknął smutek po pogrzebie. Po  dwóch godzinach zaczęto patrzeć na zegarki. Uściskami żegnali się. Padały jakieś niezobowiązujące zaproszenia do odwiedzin. W końcu wszyscy odjechali do swoich domów. Przy restauracji zostali sami. Patrzyli sobie w oczy jak kiedyś. Pytała się, czy jest szczęśliwy. I patrzyła mu w oczy. Jakby chciała się upewnić, że nie kłamie, czy na pewno jest szczęśliwy. Odpowiedział, że tak.  Zaproponował jej spacer. Tymi samymi ścieżkami, którymi chodzili szesnaście lat temu. Chwycili się znów za ręce i byli coraz bliżej siebie. Przytuleni twarzą w twarz. Ramię w ramię.
 Stanęli nad wysoką piaszczystą skarpą szukając miejsca i konaru drzewa, gdzie pierwszy raz się pocałowali. Zajęci tylko sobą, wtedy i teraz, zeszli  parę metrów w dół piaszczystego urwiska nie zważając na niebezpieczeństwo. W każdej chwili piach mógł się osunąć. Usiedli na wystającym konarze. Czy był to ten sam konar, co wtedy? Teraz już w pełni mogli być tak blisko siebie jak przed laty. Czuli jednak, że mimo pocałunków, porywów chwili, przypływu czułości, uniesień, coś ich wstrzymuje. Otwarta przestrzeń skarpy bardziej ich ogranicza. Wtedy w młodzieńczym entuzjazmie, rozgorączkowaniu, nie ograniczała ich, mogli zbiec, sturlać się na dół nad samo jezioro trzymając się za ręce. Nic ich nie ograniczało. Nawet strach. Życie było przed nimi, a oni zakochani. Wydawało im się, że świat mają u stóp. Teraz pomimo uniesień chwili, nie byli rozgorączkowani. Po pocałunkach, czułych słowach rozłączyli się. Ochłonęli na chwilę i zaczęli mówić o swoich rodzinach, dzieciach, życiu, pracy, sukcesach, porażkach.
 Podał jej rękę i pomógł wspiąć się po skarpie. Przyciągnął ją do siebie i przytulił. Znów byli razem. Twarzą w twarz. Szli rozmarzeni nic nie mówiąc. Zapanowała cisza jak o zachodzie słońca, gdy kończy się dzień. Doszli do mostku. To właśnie na nim odsłoniła po raz pierwszy przed nim swój  dekolt, odpinając figlarnie trzeci guzik bluzki, gdy wręczył jej nazbierany bukiecik fiołków. Wiedzieli, że ich spotkanie musi dobiec końca. Oboje wiedzieli, że nie mogą wrócić do restauracji na kolację z winem. Mogła ich zastać noc. Wiedzieli oboje, że  tego  pragną, aby ich zastała. Nareszcie spełniliby to, czego nigdy nie spełnili. Lekko odsunęła się od niego, jakby chciała zaczerpnąć powietrza. Spojrzała na zegarek i powiedziała - zamów taksówkę. Zeszli z mostku. Poszedł do restauracji i zamówił dwie taksówki. Wkrótce przyjechały. Pożegnali się szybkimi pocałunkami. Wsiedli każde do swojej . Jeszcze chwilę jechali za sobą. Wyjeżdżając na drogę główną, jej skręciła w prawo. Jego w lewo. Jeszcze pomachali do siebie. Rozjechali się każde w swoją stronę. Na zawsze. 

Ziemowit Szafran