środa, 29 kwietnia 2020

Zapiski na czas kwarantanny




Dotyk

Odgrodzeni ekranem 

 Niby blisko a daleko od siebie
Widzimy się i słyszymy
Mamy czułości namiastkę
Uśmiech i słowa
A słowa bywają ulotne
Jak chwila
Jak promyk słońca
Co grzeje tylko na krótko
Zanim się skryje wśród chmur
Pragniemy czuć zapach perfum
Wzięcia kochanej  w ramiona
Muskania twarzy włosami
Bo dotyk jest najważniejszy
Dotyk to uczuć lustro
Dotyk oznacza bliskość 
 
Ziemowit Szafran



.


.

niedziela, 26 kwietnia 2020

Zapiski z czasu kwarantanny




#zostań w domu 
Od momentu siedzenia w domach na narodowej kwarantannie, bez przerwy dochodzi nas hasło #zostań w domu. Nie ma teraz właściwie takiej reklamy, która nie kończyłaby się owym hasłem.  Dziennikarze, celebryci, aktorzy, politycy, każdy kto pojawi się w TV lub w Internecie wypowiada sakramentalne „zostań w domu”. 

Ja też  próbuję  ten czas jakoś przetrzymać. Jednak po prawie dwóch miesiącach kwarantanny, podobnie jak inni, zaczynam mieć dość.
Zaczynam mieć dość programów TV, w których bez przerwy ktoś nas poucza i udziela rad, co mamy robić w tym trudnym dla nas wszystkich czasie.
Te wszystkie pokazy gimnastyki w domu, gotowania w domu, czytania, sprzątania, szycia maseczek, grania na balkonach, zalecania spotkań z rodziną na Skypie, oglądania wszystkiego on-line w Internecie i dziesiątek powtórek „Znachora” w telewizji, stają się powoli nużące. Owszem doceniam inicjatywę ludzi, doceniam intencję pomocy w tych trudnych czasach. Ale powiedzmy sobie szczerze, są to wszystko środki zastępcze. Substytuty codziennych zajęć. Może ktoś powiedzieć, że wybrzydzam i nie potrafię docenić wynalazku Internetu, który sprawia, że choć jesteśmy daleko od siebie, to czujemy się blisko. Widzimy się, a to już dużo. Możemy przecież pracę w biurze zastąpić pracą zdalną. Możemy oglądać dziesiątki filmów, spektakli , koncertów na portalach internetowych.
To wszystko prawda i trudno nie doceniać, i nie korzystać z tych osiągnięć.
Jednak to wszystko dzieje się w domach. A my już chcielibyśmy wreszcie wyjść z nich. Pójść do pracy, pójść na wykład, udać się na spotkanie lub wyjść do kawiarni, gdzie kawa i lody będą nam podane przez kelnera.
Pandemia pokazuje jak bardzo jesteśmy stadni. Jak bardzo potrzebujemy kontaktów w pracy, w szkole, na uczelni. Kontaktów ze znajomymi. I w końcu tych najważniejszych, czyli kontaktów z rodziną. Została nam ograniczona wolność wyboru. To od nas zależało, czy chce się nam wyjść do kina, czy nie. Czy chcemy pójść na spacer, czy lepiej zostać  w domu. Wirus nam to odebrał. Inna sprawa, na ile odebrał nam wolność wirus, a na ile politycy wykorzystują sytuację, aby poprzez strach zarządzać społeczeństwem? A może w ogóle jest to czas takich przemian, które trudno nam sobie wyobrazić, szybko się bowiem przyzwyczajamy do standardów życia? Temat ten poruszyłem we wpisie „Czas wielkiego eksperymentu” i nie będę się tutaj nim zajmował.
Tak jak napisałem, coraz bardziej zaczyna nam brakować wyjść, kontaktów. Jest jednak coś dziwnego i zaskakującego w naszej tęsknocie  powrotu do normalności. Ile to razy narzekamy, że trzeba pójść do pracy, coś załatwić. Znajomi  nas nudzą i męczą i chcemy od nich odpocząć. W ogóle narzekamy, że coś musimy. Dziś jesteśmy spragnieni powrotu do tego co było, bo okazuje się, że nasze życie codzienne utkane jest z dziesiątków czynności. Składa się z pracy, znajomości, wyjścia z domu i powrotu, z potrzeby kultury i rekreacji, czy choćby wypicia dobrej kawy nie w domu, ale w kawiarni, gdzie można się z kimś  spotkać, albo po prostu  odpocząć od miejskiego zgiełku i poczytać ulubioną książkę lub gazetę w  kawiarnianym zaciszu.


Do tego tęsknimy i tego nam brakuje.
Znów chcemy mieć wybór.
A zostanie w domu niech będzie wyborem, a nie przymusem.

Ziemowit Szafran



środa, 22 kwietnia 2020

Zapiski na czas kwarantanny




Celebryci

Celebryci zniknęli z mediów na dwa tygodnie, gdy rozpoczął się czas narodowej kwarantanny. Wiadomości o rozprzestrzenianiu się wirusa, komunikaty, kolejne obwieszczenia Rządu o dalszych obostrzeniach,  strach i niepewność, wyparły ich z ekranów. Więcej było miejsca dla lekarzy i psychologów. Więcej miejsca dla dziennikarzy relacjonujących wydarzenia. 
Szybko jednak przekonałem się, że bynajmniej nie zniknęli. Zaszyli się w swoich willach pod Warszawą lub na Mazurach, aby przeorganizować swój styl życia. W studiach telewizyjnych ich nie ma, za to zawładnęli relacjami online. Co dzień więc, z swoich pięknych posiadłości, bynajmniej nie odizolowani od przyrody, a otoczeni pięknymi ogrodami, udzielają rad, jak żyć w czasie zarazy, ludziom stłoczonym w miejskich  blokowiskach, w dwóch lub trzech pokojach. Uśmiechnięci, zadowoleni, przy porannej kawie i cieście na  pięknie urządzonych tarasach. Uczą, coraz bardziej sfrustrowanych i zmęczonych sobą ludzi  jak żyć „pełną piersią” w ciasnych mieszkaniach, jak  zachować dobry humor, jak wykorzystać ten czas bycia razem, gdy do dobrego humoru powodów coraz mniej
 i  bycie z sobą 24 h w ciasnych mieszkaniach coraz bardziej staje męczące.   
 Lansują swój świat. Pokazują pięknie urządzone pokoje w willach i ogrody. Nie zastanawiają się, że kogoś, kto jest na progu bankructwa swojej firmy, którą sam założył i latami w nią inwestował, w ogóle to nie obchodzi. Wręcz przeciwnie – drażni.
Przyznać trzeba, że  znajdują uznanie szczególnie u młodzieży. Młodzież chce naśladować swoich idoli. Utożsamia się z nimi. Chce  szybko osiągnąć ich statut, co często okazuje się niemożliwe.
 To świat hedonistyczny, który preferuje raczej zasadę "mieć, niż być". Często życie celebrytów rozmija się  ze zwykłym życiem, zwykłych ludzi. Ostatnio Rząd złagodził obostrzenia . Stopniowo przywracane są niektóre sektory gospodarki. Trwa jednak nadal kwarantanna. Żeby więc  mieszkańcom blokowisk było lżej, pewna pani w „Dzień dobry TVN” zaproponowała, a jakże, ze swojej willi, jak urozmaić dzieciom ten czas. Zaproponowała  zrobienie ścianki wspinaczkowej, reklamując przy tym potrzebny do tego sprzęt oraz zamontowanie huśtawek i drabinek. Jak w willi z wysokimi ścianami pomysł przedni. Co jednak pomyśleli ludzie stłoczeni w ciasnych mieszkaniach? Mi nasunęła się tylko jedna myśl. Odniosłem wrażenie, oglądając program, że ktoś mi proponuje zbudowanie klatki z drabinkami  na podobieństwo ZOO i ćwiczyć w niej jak małpa. Dla celebrytów bowiem nie ważne jest, co prezentują i dla kogo. Ważne, że są i że się ich ogląda, a młodzież chce się z nimi identyfikować. Dobrze, że Rząd poluzował obostrzenia. Lepiej pójść z rodziną na spacer, niż ich oglądać. Lepiej, zdrowiej  i przyjemniej.
Ziemowit Szafran




wtorek, 21 kwietnia 2020

Zapiski na czas kwarantanny


Zapiski na czas kwarantanny
Czas wielkiego eksperymentu

Jest wtorkowe popołudnie. Siadam do laptopa. Odpowiem na cytat z wczorajszego
wpisu „Można powiedzieć, że w tej walce zwyciężą ci, którzy się nie sprzeciwią, ale podporządkują. Na tyle się podporządkują, że gotowi są na „przymykanie oczu” na ewidentne wykorzystywanie sytuacji przez polityków.
Zamknięci w mieszkaniach, ograniczeni przepisami na czas pandemii, zostaliśmy pozbawieni prawa głosu. Nasza wolność została ograniczona. I my się na to  godzimy. Należy zadać sobie  pytanie - na ile się godzimy? Na ile potrafimy zaakceptować  po części bezprawne przepisy władzy? Bezprawne, bo nie wynikające  bezpośrednio z Konstytucji, ale tworzone w pośpiechu, nocą, nie tylko na potrzeby walki z pandemią, ale na potrzeby władzy. Niestety nie możemy nic zrobić. Strach przed nieznanym wirusem jest tak paraliżujący. Nie  mamy możliwości sprzeciwu . Kary nałożone przez władze są tak dotkliwe, że boimy się wchodzić w dyskusję, choć argumenty i prawo świadczą bardzo często na naszą korzyść.

Zamknięci w czterech ścianach domów nie zauważamy, że w cieniu pandemii przeprowadzany jest na świecie i w Polsce, eksperyment na społeczeństwach. Na ile da się zarządzać społeczeństwami w czasach wielkiego strachu. Strachu o życie!!!
 Strach spowodował, że już oddaliśmy część naszej wolności. Nie pójdziemy protestować, bo się boimy. I to boimy się w dwójnasób. Boimy się zarazy i boimy się represji. Coraz częściej mówi się, że Rząd przygotowuje różne metody inwigilacji przez Internet. Sprawdzanie temperatury przez drony, aplikacje QR, ograniczenia, kontrole, śledzenie do jakich lekarzy chodzimy, na jakie strony internetowe wchodzimy. To wszystko staje się jednym wielkim poligonem doświadczalnym. I nawet po zakończeniu pandemii, gdy już opadnie z nas strach i zapomnimy o „przymusowej kwarantannie”, władze będą wykorzystywały ten eksperyment do opracowania koncepcji i metod, jak zapanować nad  społeczeństwem. Jak zarządzać strachem, aby mieć kontrolę nad ludźmi. 
Czyżby  napisana sto lat temu przez Eugeniusza Zamiatina powieść „My”, miała się okazać prorocza?  
Ludzie w tej powieści(antyutopii) oddają wolność za cenę bezpieczeństwa. Powstało Państwo Jedyne. Państwo Dobroczyńca. To państwo myśli za nich. Ustala reguły. Urządza życie.
Ludzie nie mają imion i nazwisk. Mają numery I-0,  Delta. Obywatel jest ustawicznie kontrolowany przez Nad-państwo.
 Wolność to zło, które rodzi anarchię. Okna nie mają zasłon. Obywatel ma być widoczny. Jedynie w dniu seksu, a wyznacza go władza, okna mogą być zasłonięte. To  jedyna wolność. Zresztą i tak ograniczona, bowiem seks jest na talony.
 Marzenia i wyobraźnia są najgroźniejszymi chorobami. Obywatel nie ma myśleć. Obywatel ma być posłuszny. Państwo Jedyne myśli i czuwa za niego. Wszyscy są jednakowi i jednomyślni.
W państwie jednomyślnych ludzi nie można mieć swojego zdania.
Próba odzyskania duszy kwalifikowana jako ciężka choroba. Od czego jednak kontrola Państwa Jedynego. Każdy dążący do wolności zostanie poddany terapii grupowej.
 Oby ten świat z powieści Zamiatina okazał się utopią, choć rządy robią wszystko, aby wychować nowych ludzi i ich kontrolować.
Dopóki więc pragniemy wolności, możemy czuć się względnie bezpiecznie. Szanujmy ją. Możemy sprzeciwiać się władzy. W chwili, gdy przeważy  strach o utratę życia, strach sztucznie powodowany, ale metodycznie stosowany przez władze, strach zarządzany, wtedy możemy za cenę strachu oddać wolność, aby czuwało nad nami Państwo Jedyne

Oby nie.

Ziemowit Szafran
21.04.2020 r.


poniedziałek, 20 kwietnia 2020

Zapiski na czas kwarantanny


                                                       Zapiski na czas kwarantanny

Żyjemy w ciekawych i wręcz dramatycznych czasach.
Warto więc pisać swoje przemyślenia.
 Oczywiście najtrudniej jest zacząć zapisywać czystą kartkę. Tak to bywa, że niby mamy tyle do powiedzenia, że nic tylko przelać myśli na papier, ale gdy zasiądziemy  do notatnika, to nagle jakby ulatywały. Może po prostu jest tak, że nie umiemy ich uporządkować, usystematyzować, nadać potokowi myśli nurtu, którym popłyną jak uregulowana rzeka. A może należy wziąć od kogoś przykład, do kogoś się odwołać? I tu zaczyna się ten czas poszukiwania przykładu, przeczytania, co inni mają do powiedzenia.
Więc ten czas poszukiwania, siedzenia nad niezapisaną kartką nie jest  bynajmniej czasem straconym. Wręcz przeciwnie. To czas twórczy, gdy  czytamy innych, zaczynamy się w myślach do nich odwoływać i polemizować. A nieraz po prostu bierzemy cytat, który nas szczególnie zaciekawił i na nim zaczynamy budować naszą myśl. Tak było i  w moim przypadku.
 Przeczytałem felieton Olgi Tokarczuk  „Okno” na Facebooku.
Najpierw opublikował go  "FrankfurterAllgemeine Zeitung". Nie będę jednak omawiał całego felietonu. Nie o to chodzi. Znalazłem w nim cytaty, które mnie szczególnie zainteresowały.

„Uporczywie wracają do mnie obrazy z dzieciństwa, kiedy było dużo więcej czasu i można było go „marnować”, godzinami gapiąc się przez okno, obserwując mrówki, leżąc pod stołem i wyobrażając sobie, że to jest arka. Albo czytając encyklopedię”.

 To pierwszy cytat, który odwołał się bezpośrednio do moich wspomnień z dzieciństwa. Jakże wtedy potrafiliśmy nie mając nic, albo bardzo mało, „marnować” czas. Nikt za nas nie wymyślał zabaw. Nie. Powstawały spontanicznie. Nie mieliśmy gier komputerowych. Bawiliśmy się na podwórkach. Wśród chłopców popularna była gra w kapsle, obok takich gier jak: piłka, klipa, podchody, wojna, dwa ognie. Najpierw kapsle zbieraliśmy. Brzęczały potem w wypchanych kieszeniach, jak marakasy. Biegliśmy potem na niedaleką aleję Piastów w Szczecinie i układaliśmy je na torach tramwajowych, linii nr ”4”. Tramwaj prasował je na „blachę” i jeszcze gorące od tarcia, zbieraliśmy z torów i biegliśmy na przydomowe podwórze, żeby grać nimi do późna w oczko. Niesprasowane kapsle malowaliśmy w kolory flag narodowych, wytyczaliśmy tory, po których je posuwaliśmy pstrykając w nie wskazującym palcem. Potrafiliśmy tak grać godzinami. A tuż obok nas dziewczynki wytrwale, godzinami grały
”w gumy” lub w klasy.
 Gdy padał deszcz, wcale się wtedy nie nudziliśmy w domu. Często na duży stół, ja i brat, zarzucaliśmy koce, kapy i budowaliśmy niby wigwam, bawiąc się w Indian. Będąc na wakacjach nad morzem potrafiłem siedzieć i patrzeć w bezkresną dal. Liczyłem mewy i kutry rybackie wypływające i wracające z połowów.
Albo podobnie, jak Pani Olga Tokarczuk, siedziałem godzinami nad encyklopedią i atlasem geograficznym. Zanim bowiem kiedyś wyjechałem na kolonie, na wycieczkę lub do rodziny pod Warszawą, to udawałem się na wycieczki w wyobraźni, mając do dyspozycji opisy w encyklopedii i mapy w atlasie. W ten sposób zakwitła we mnie miłość do geografii, do podróżowania, ciekawość świata, która tkwi we mnie do dziś. W szkole lekcje z geografii kochałem.
  W tym momencie przytoczę drugi cytat z felietonu Olgi Tokarczuk, który nawiązuje do  pierwszego.

„Czy aby nie jest tak, że wróciliśmy do normalnego rytmu życia? Że to nie wirus jest zaburzeniem normy, ale właśnie odwrotnie – tamten hektyczny świat przed wirusem był nienormalny?”
„Wirus[…]pokazał nam, że nasza gorączkowa ruchliwość zagraża światu. I przywołał to samo pytanie, które rzadko mieliśmy odwagę sobie zadać: Czego właściwie szukamy?”

 W czasach mojego dzieciństwa świat podzielony był siatką granic państw. Dziś granice owszem istnieją, ale przekraczanie ich w dobie globalizacji, nie napotyka trudności. Wystarczy mieć paszport lub w UE dokument tożsamości. To zaś powoduje w nas nieograniczoną chęć podróżowania, podsycaną reklamami biur turystycznych, hoteli, linii lotniczych. W Internecie, w smartfonach napotykamy dziesiątki reklam zachęcających do podróży. I ja też się tym prawom poddałem. Zauważyłem to wyraźnie dopiero teraz. Moja miłość do podróżowania, do geografii, ciekawość świata, została zauważona przez wszechobecnego a niewidzialnego przecież „wujka Google”. Encyklopedię i atlas zastąpił mi Internet. Nie trzeba więc było długo czekać na propozycję biura podróży, udania się w miejsce, które akurat wzbudziło moje zainteresowanie. Rzecz jasna, że nie skorzystam ze wszystkiego. Natomiast powstało inne i niepokojące zjawisko, które teraz zauważyłem. Ledwo bowiem wrócę z gór, które kocham, lub innych pięknych miejsc i państw, a już pojawia się w Internecie propozycja ponownego wyjazdu. Zamiast więc poświęcić czas wspominaniu, przeglądaniu zdjęć, swoistego udania się pamięcią na wycieczkę do zwiedzonych miejsc, przeglądam kalendarz, planuję wyjazd „na zaś”, jakby można było cokolwiek zaplanować, ponownie chcę wyjechać w to samo miejsce, bo nie zaliczyłem jeszcze dziesiątków szlaków, albo zamówić bilety na samolot, by znów polecieć do ulubionego kraju. Na szczęście, w moim przypadku, wyjazdy są przemyślane, zwiedzanie zaplanowane i szlaki wyznaczone. Jakże jednak często jest tak, że jadą ludzie na zasadzie „jakoś to będzie”. Wyjazd dla samego wyjechania. Bez planu, bez celu… Olga Tokarczuk słusznie pyta „Czego właściwie szukamy?…” Nie zadajemy sobie pytania, czy nie za często, nie za dużo i w ogóle po co?
 Czy nie jedziemy bezrefleksyjnie, bo sama podróż staje się przeżyciem, ale czy takim przeżyciem jest sam pobyt? Pobyt staje się nerwowy, pośpieszny, często nieprzemyślany a nawet męczący. Gonimy za atrakcjami, często sami nie wiedząc, czego właściwie chcemy. Wracamy niespełnieni. Czy w końcu nie zatraciliśmy umiejętności wspominania nawet udanych wyjazdów. Rozpamiętywania pobytu po powrocie do domu. Zapiski z pamięci oddaliśmy zapisom na twardych dyskach komputerów, zdjęciom zapisanym w folderach komputera, które i tak rzadko przeglądamy. Zapomnieliśmy, jak było dawniej. Wtedy umieliśmy pielęgnować wspomnienia. Zdjęcia zrobione aparatem analogowym zanosiliśmy do fotografa celem wywołania negatywu. Jak wielkie emocje wywoływało oczekiwanie, czy negatyw nie będzie naświetlony  i czy uda się wywołać zdjęcia. Następnie zdjęcia były opisywane i wklejane do albumów, niczym znaczki do klasera filatelisty. Potem razem z rodziną lub gośćmi, przy kawie, cieście i winie, wspominano wakacyjne wyjazdy. To wszystko sprawiało, że długo wracaliśmy pamięcią, wręcz celebrowaliśmy w pamięci, udany wyjazd. A dziś zamiast wspominać wyjazd zaraz po powrocie, myślimy o następnym, a wrażenia z tegorocznych wczasów idą w zapomnienie. Może właśnie dlatego czujemy się ciągle niezaspokojeni, głodni podróży. Nie zastanawiamy się jednak nad tym, czego właściwie chcemy? Czy chcemy po prostu samej podróży, wyjazdu, czy też nowych wrażeń, które w końcu zaprzepaszczamy będąc już na miejscu, przez zmęczenie, często duchowe wypalenie, brak jakiegokolwiek planu zwiedzania i pobytu. Czy naprawdę, aż tak potrzebujemy podróży? Marcel Proust, genialny twórca powieści „W poszukiwaniu straconego czasu” był tylko raz w swoim życiu za granicą, w Wenecji. A Włochy i zabytki Florencji, Padwy lub Asyżu opisywał ze znawstwem stałego bywalca lub kustosza muzeum. Po co więc cały rok poświęcamy przygotowaniu do wyjazdu, skoro tak mało z niego czerpiemy? Do tego stopnia zaprzepaszczamy możliwość zwiedzania i poznania, że wracamy nienasyceni i ponownie chcemy wyjechać dokądś, by popełnić znów ten sam błąd!


Przejdę teraz do trzeciego cytatu:


„Lęk przed chorobą zawrócił więc nas z zapętlonej drogi i z konieczności przypomniał o istnieniu gniazd, z których pochodzimy i w których czujemy się bezpiecznie. I nawet gdyśmy byli, nie wiem jak wielkimi podróżnikami, to w sytuacji takiej, jak ta, zawsze będziemy przeć do jakiegoś domu”


Lęk przed nieznanym wirusem spowodował poddanie się rygorom bezpieczeństwa. Nie żal nam podróży, nie żal nam straconych wakacji na Teneryfie. W walce z zagrożeniem zawsze zwycięża instynkt życia i przetrwania. Można powiedzieć, że w tej walce zwyciężą ci, którzy się nie sprzeciwią, ale podporządkują. Na tyle się podporządkują, że gotowi są na „przymykanie oczu” na ewidentne wykorzystywanie sytuacji przez polityków. O tym może w kolejnych zapiskach…Chowamy się w swoich domowych gniazdach i odkrywamy je na nowo. Odkrywamy siebie na nowo. Bywa, że jest to odkrycie nieraz  bolesne. Okazuje się, że niektórzy są i nie są już razem. Łączyły ich kredyty, dzieci, kariera. Bycie razem okazuje się próbą, na ile stanowimy jeszcze małżeństwo lub partnerstwo, a na ile jest to już „samotność we dwoje”, kiedyś bliskich sobie osób. Jednak  w  większości odkrywamy siebie na nowo, jesteśmy blisko, razem myślimy o niepewnej przyszłości. Myślimy, co będzie po pandemii, jak będzie z pracą. A wakacje i podróże odchodzą w cień. Niech czekają na lepsze jutro. Wtedy  wyjazdy nabiorą smaku, jak dobre wino. Będą niezapomniane. Już choćby dlatego, że wyjedziemy na upragniony wypoczynek, prawdziwie spragnieni wrażeń.
 I to przywróci sens podróżom.

Ziemowit Szafran