poniedziałek, 20 kwietnia 2020

Zapiski na czas kwarantanny


                                                       Zapiski na czas kwarantanny

Żyjemy w ciekawych i wręcz dramatycznych czasach.
Warto więc pisać swoje przemyślenia.
 Oczywiście najtrudniej jest zacząć zapisywać czystą kartkę. Tak to bywa, że niby mamy tyle do powiedzenia, że nic tylko przelać myśli na papier, ale gdy zasiądziemy  do notatnika, to nagle jakby ulatywały. Może po prostu jest tak, że nie umiemy ich uporządkować, usystematyzować, nadać potokowi myśli nurtu, którym popłyną jak uregulowana rzeka. A może należy wziąć od kogoś przykład, do kogoś się odwołać? I tu zaczyna się ten czas poszukiwania przykładu, przeczytania, co inni mają do powiedzenia.
Więc ten czas poszukiwania, siedzenia nad niezapisaną kartką nie jest  bynajmniej czasem straconym. Wręcz przeciwnie. To czas twórczy, gdy  czytamy innych, zaczynamy się w myślach do nich odwoływać i polemizować. A nieraz po prostu bierzemy cytat, który nas szczególnie zaciekawił i na nim zaczynamy budować naszą myśl. Tak było i  w moim przypadku.
 Przeczytałem felieton Olgi Tokarczuk  „Okno” na Facebooku.
Najpierw opublikował go  "FrankfurterAllgemeine Zeitung". Nie będę jednak omawiał całego felietonu. Nie o to chodzi. Znalazłem w nim cytaty, które mnie szczególnie zainteresowały.

„Uporczywie wracają do mnie obrazy z dzieciństwa, kiedy było dużo więcej czasu i można było go „marnować”, godzinami gapiąc się przez okno, obserwując mrówki, leżąc pod stołem i wyobrażając sobie, że to jest arka. Albo czytając encyklopedię”.

 To pierwszy cytat, który odwołał się bezpośrednio do moich wspomnień z dzieciństwa. Jakże wtedy potrafiliśmy nie mając nic, albo bardzo mało, „marnować” czas. Nikt za nas nie wymyślał zabaw. Nie. Powstawały spontanicznie. Nie mieliśmy gier komputerowych. Bawiliśmy się na podwórkach. Wśród chłopców popularna była gra w kapsle, obok takich gier jak: piłka, klipa, podchody, wojna, dwa ognie. Najpierw kapsle zbieraliśmy. Brzęczały potem w wypchanych kieszeniach, jak marakasy. Biegliśmy potem na niedaleką aleję Piastów w Szczecinie i układaliśmy je na torach tramwajowych, linii nr ”4”. Tramwaj prasował je na „blachę” i jeszcze gorące od tarcia, zbieraliśmy z torów i biegliśmy na przydomowe podwórze, żeby grać nimi do późna w oczko. Niesprasowane kapsle malowaliśmy w kolory flag narodowych, wytyczaliśmy tory, po których je posuwaliśmy pstrykając w nie wskazującym palcem. Potrafiliśmy tak grać godzinami. A tuż obok nas dziewczynki wytrwale, godzinami grały
”w gumy” lub w klasy.
 Gdy padał deszcz, wcale się wtedy nie nudziliśmy w domu. Często na duży stół, ja i brat, zarzucaliśmy koce, kapy i budowaliśmy niby wigwam, bawiąc się w Indian. Będąc na wakacjach nad morzem potrafiłem siedzieć i patrzeć w bezkresną dal. Liczyłem mewy i kutry rybackie wypływające i wracające z połowów.
Albo podobnie, jak Pani Olga Tokarczuk, siedziałem godzinami nad encyklopedią i atlasem geograficznym. Zanim bowiem kiedyś wyjechałem na kolonie, na wycieczkę lub do rodziny pod Warszawą, to udawałem się na wycieczki w wyobraźni, mając do dyspozycji opisy w encyklopedii i mapy w atlasie. W ten sposób zakwitła we mnie miłość do geografii, do podróżowania, ciekawość świata, która tkwi we mnie do dziś. W szkole lekcje z geografii kochałem.
  W tym momencie przytoczę drugi cytat z felietonu Olgi Tokarczuk, który nawiązuje do  pierwszego.

„Czy aby nie jest tak, że wróciliśmy do normalnego rytmu życia? Że to nie wirus jest zaburzeniem normy, ale właśnie odwrotnie – tamten hektyczny świat przed wirusem był nienormalny?”
„Wirus[…]pokazał nam, że nasza gorączkowa ruchliwość zagraża światu. I przywołał to samo pytanie, które rzadko mieliśmy odwagę sobie zadać: Czego właściwie szukamy?”

 W czasach mojego dzieciństwa świat podzielony był siatką granic państw. Dziś granice owszem istnieją, ale przekraczanie ich w dobie globalizacji, nie napotyka trudności. Wystarczy mieć paszport lub w UE dokument tożsamości. To zaś powoduje w nas nieograniczoną chęć podróżowania, podsycaną reklamami biur turystycznych, hoteli, linii lotniczych. W Internecie, w smartfonach napotykamy dziesiątki reklam zachęcających do podróży. I ja też się tym prawom poddałem. Zauważyłem to wyraźnie dopiero teraz. Moja miłość do podróżowania, do geografii, ciekawość świata, została zauważona przez wszechobecnego a niewidzialnego przecież „wujka Google”. Encyklopedię i atlas zastąpił mi Internet. Nie trzeba więc było długo czekać na propozycję biura podróży, udania się w miejsce, które akurat wzbudziło moje zainteresowanie. Rzecz jasna, że nie skorzystam ze wszystkiego. Natomiast powstało inne i niepokojące zjawisko, które teraz zauważyłem. Ledwo bowiem wrócę z gór, które kocham, lub innych pięknych miejsc i państw, a już pojawia się w Internecie propozycja ponownego wyjazdu. Zamiast więc poświęcić czas wspominaniu, przeglądaniu zdjęć, swoistego udania się pamięcią na wycieczkę do zwiedzonych miejsc, przeglądam kalendarz, planuję wyjazd „na zaś”, jakby można było cokolwiek zaplanować, ponownie chcę wyjechać w to samo miejsce, bo nie zaliczyłem jeszcze dziesiątków szlaków, albo zamówić bilety na samolot, by znów polecieć do ulubionego kraju. Na szczęście, w moim przypadku, wyjazdy są przemyślane, zwiedzanie zaplanowane i szlaki wyznaczone. Jakże jednak często jest tak, że jadą ludzie na zasadzie „jakoś to będzie”. Wyjazd dla samego wyjechania. Bez planu, bez celu… Olga Tokarczuk słusznie pyta „Czego właściwie szukamy?…” Nie zadajemy sobie pytania, czy nie za często, nie za dużo i w ogóle po co?
 Czy nie jedziemy bezrefleksyjnie, bo sama podróż staje się przeżyciem, ale czy takim przeżyciem jest sam pobyt? Pobyt staje się nerwowy, pośpieszny, często nieprzemyślany a nawet męczący. Gonimy za atrakcjami, często sami nie wiedząc, czego właściwie chcemy. Wracamy niespełnieni. Czy w końcu nie zatraciliśmy umiejętności wspominania nawet udanych wyjazdów. Rozpamiętywania pobytu po powrocie do domu. Zapiski z pamięci oddaliśmy zapisom na twardych dyskach komputerów, zdjęciom zapisanym w folderach komputera, które i tak rzadko przeglądamy. Zapomnieliśmy, jak było dawniej. Wtedy umieliśmy pielęgnować wspomnienia. Zdjęcia zrobione aparatem analogowym zanosiliśmy do fotografa celem wywołania negatywu. Jak wielkie emocje wywoływało oczekiwanie, czy negatyw nie będzie naświetlony  i czy uda się wywołać zdjęcia. Następnie zdjęcia były opisywane i wklejane do albumów, niczym znaczki do klasera filatelisty. Potem razem z rodziną lub gośćmi, przy kawie, cieście i winie, wspominano wakacyjne wyjazdy. To wszystko sprawiało, że długo wracaliśmy pamięcią, wręcz celebrowaliśmy w pamięci, udany wyjazd. A dziś zamiast wspominać wyjazd zaraz po powrocie, myślimy o następnym, a wrażenia z tegorocznych wczasów idą w zapomnienie. Może właśnie dlatego czujemy się ciągle niezaspokojeni, głodni podróży. Nie zastanawiamy się jednak nad tym, czego właściwie chcemy? Czy chcemy po prostu samej podróży, wyjazdu, czy też nowych wrażeń, które w końcu zaprzepaszczamy będąc już na miejscu, przez zmęczenie, często duchowe wypalenie, brak jakiegokolwiek planu zwiedzania i pobytu. Czy naprawdę, aż tak potrzebujemy podróży? Marcel Proust, genialny twórca powieści „W poszukiwaniu straconego czasu” był tylko raz w swoim życiu za granicą, w Wenecji. A Włochy i zabytki Florencji, Padwy lub Asyżu opisywał ze znawstwem stałego bywalca lub kustosza muzeum. Po co więc cały rok poświęcamy przygotowaniu do wyjazdu, skoro tak mało z niego czerpiemy? Do tego stopnia zaprzepaszczamy możliwość zwiedzania i poznania, że wracamy nienasyceni i ponownie chcemy wyjechać dokądś, by popełnić znów ten sam błąd!


Przejdę teraz do trzeciego cytatu:


„Lęk przed chorobą zawrócił więc nas z zapętlonej drogi i z konieczności przypomniał o istnieniu gniazd, z których pochodzimy i w których czujemy się bezpiecznie. I nawet gdyśmy byli, nie wiem jak wielkimi podróżnikami, to w sytuacji takiej, jak ta, zawsze będziemy przeć do jakiegoś domu”


Lęk przed nieznanym wirusem spowodował poddanie się rygorom bezpieczeństwa. Nie żal nam podróży, nie żal nam straconych wakacji na Teneryfie. W walce z zagrożeniem zawsze zwycięża instynkt życia i przetrwania. Można powiedzieć, że w tej walce zwyciężą ci, którzy się nie sprzeciwią, ale podporządkują. Na tyle się podporządkują, że gotowi są na „przymykanie oczu” na ewidentne wykorzystywanie sytuacji przez polityków. O tym może w kolejnych zapiskach…Chowamy się w swoich domowych gniazdach i odkrywamy je na nowo. Odkrywamy siebie na nowo. Bywa, że jest to odkrycie nieraz  bolesne. Okazuje się, że niektórzy są i nie są już razem. Łączyły ich kredyty, dzieci, kariera. Bycie razem okazuje się próbą, na ile stanowimy jeszcze małżeństwo lub partnerstwo, a na ile jest to już „samotność we dwoje”, kiedyś bliskich sobie osób. Jednak  w  większości odkrywamy siebie na nowo, jesteśmy blisko, razem myślimy o niepewnej przyszłości. Myślimy, co będzie po pandemii, jak będzie z pracą. A wakacje i podróże odchodzą w cień. Niech czekają na lepsze jutro. Wtedy  wyjazdy nabiorą smaku, jak dobre wino. Będą niezapomniane. Już choćby dlatego, że wyjedziemy na upragniony wypoczynek, prawdziwie spragnieni wrażeń.
 I to przywróci sens podróżom.

Ziemowit Szafran
 














Brak komentarzy:

Prześlij komentarz