piątek, 1 maja 2020

Zapiski z czasu kwarantanny


Pochód

1 maja 1982 roku. Święto Pracy.  Pół roku od wprowadzenia stanu wojennego. Pół roku działacze „Solidarności” z Lechem Wałęsą na czele, są internowani. Ludzie są jeszcze w szoku brutalnego przerwania działalności NSZZ „Solidarność”. W ten dzień zawsze był pierwszomajowy pochód.  Czy będzie i tym razem? Pytania nasuwały się same.
Będzie, ale pod kontrolą Partii i SB. NSZZ „Solidarność” nie działała. Przywódca internowany. Inni działacze także. Czy w ogóle Stoczniowcy, którzy utworzyli NSZZ „Solidarność”, chcieliby brać udział w pochodzie, bez działaczy związkowych. „Zabierz pasterza a owce się rozproszą”. I tak zresztą, pochód był raczej pokazem uznania dla PZPR, niż manifestacją robotniczą. Jednak pochód ruszył, jak zwykle w Szczecinie aleją Wyzwolenia. Nie był, mimo starań władzy, radosny i spontaniczny, jak w latach 70-ych. Przeszedł szybko. O dziwo reprezentacja Stoczniowców była bardzo duża. Nikt jednak nie wiedział o ich prawdziwych zamiarach. Spokojnie przeszli koło trybuny honorowej, po czym skierowali się w stronę Bramy Portowej. Tam pochód się rozchodził. Stały samochody dostawcze z piwem, oranżadą, kiełbasą, lodami. Jednym słowem władza zadbała, by był  festyn. Jednak Stoczniowcy się nie rozeszli.
Potężna kilkutysięczna grupa skierowała się aleją 3-Maja w stronę ulicy Narutowicza. Oglądałem pochód z córką. Zauważyliśmy przemarsz Stoczniowców. Jednak od placu Żołnierza poszliśmy na plac Grunwaldzki, by  stamtąd pojechać tramwajem linii nr „4” do domu. Wysiedliśmy  na przystanku przy ulicy Narutowicza. Właściwie mogłaby się nazywać aleją Kasztanową. Setki kwitnących kasztanowców stojących w szpalerach. Nazywaliśmy ją po prostu „Kasztanami”. W domu mówiliśmy, że idziemy na „Kasztany”. Wiadomo było, że będziemy na Narutowicza. Gdy wysiedliśmy z tramwaju, naszą uwagę przykuł potężny śpiew. Chór męskich głosów skandował-„uwolnić Lech-zamknąć Wojciecha”, „Lech Wałęsa-niech żyje”. Ten pochód szedł powoli. Majestatycznie i niespiesznie. W cieniu kwitnących kasztanowców, powstał falujący las tysięcy podniesionych rąk z ułożonymi palcami w kształcie litery „V”. Kierowali się w stronę Cmentarza Centralnego na ul. Ku Słońcu, na groby pomordowanych stoczniowców w Grudniu 1970 roku. Obraz tego pochodu, pochodu prawdziwego, mam do dziś przed oczami. Znam jeszcze tylko jeden bardzo sugestywny opis pochodu, manifestacji. Opis manifestacji robotniczej z „Przedwiośnia” - Stefana Żeromskiego.
Wtedy mieliśmy po 30 lat. Mieliśmy dość życia na kartki. Mieliśmy dość talonów na lodówki, samochody, pralki, wczasów FWP i czekania 25 lat na mieszkanie. Mieliśmy dość zakłamania władzy.
A dziś? Czy 30-latkowie, a więc jak my w tamtych latach, potrafią się zerwać do wielotysięcznego protestu? Czy potrafią powiedzieć władzy dość? Czy potrafią zawalczyć o swoje? Wykrzyczeć gniew, bo tylko taką formę protestu władza usłyszy.
Jakiekolwiek pisanie na mediach społecznościowych jest mało skuteczne, albo wcale.
Władza boi się protestów ulicznych. Nie po to kupuje armatki wodne, żeby gasić  pożar łąk nad Biebrzą. Gniew trzeba wykrzyczeć, jak stoczniowcy w pochodzie 1 maja w 1982 roku w Szczecinie.
 Nieraz w strumieniach  armatek wodnych.
Tak było w latach 80-tych.

Ziemowit Szafran







Brak komentarzy: