Rzecz o bogactwie nazewnictwa napojów procentowych w języku polskim.
Do rozważań na temat różnorodności nazw napojów procentowych skłonił mnie esej Pawła Huelle pt. "Ćmaga, potok, ostryga" z książki pt. "Ulica Świętego Ducha i inne historie" str. 294-298 tegoż autora. Nie będę tu omawiał całego eseju, powiem tylko, że czytając można przysłowiowe boki zrywać, ale też być pełnym uznania dla kwiecistości mowy polskiej. O ile bowiem istnieje zaledwie około stu terminów rosyjskich bachicznych napojów, a w języku niemieckim około pięciuset , o tyle w języku polskim mamy ich przeszło dwa tysiące. Autor eseju powołał się na Polski słownik pijacki Juliana Tuwima, Polski słownik pijacki i antologię bachiczną Towarzystwa Wydawniczego "Rój". Chociaż autorowi Kwiatów Polskich zarzucano błędy metodologiczne w selekcji i klasyfikacji nazw, to i tak śmiało można rzec, że przyjmując około tysiąca terminów określających wódkę, bijemy inne nacje na głowę w ilości nazw.
Julina Tuwim jak i autor eseju Paweł Huelle skupili się na wódkach różnego rodzaju. Gdyby jednak twórca Polskiego słownika pijackiego żył w czasach nam współczesnych, to równie dobrze mógłby wzbogacić Polski słownik pijacki i antologię bachiczną o nazwy win, szczególnie tych z czasów PRL-u.
Idąc więc szlakiem autora Weisera Dawidka spisałem nazwy win i miejsc ich konsumpcji. Dla spragnionych dostępne były w pegeerowskich sklepikach "czar PGR-u", "jabcok", "sikacz", "bałagan", "Arizona". Ta ostatnia miała na nalepce gwiazdę szeryfa. Szkoda, że w swej kreatywności nikt nie poszedł dalej i nie nazwał podobnego wina "W samo południe". Nie byłoby to dalekie od prawdy, jako że spragnieni na budowach, przeważnie przychodzili do sklepów w samo południe. Wypiwszy tuż za sklepem, śmielej wchodzili nawet na wysokie rusztowania. Być może leczyli w ten sposób lęk wysokości?
Z kolei wina dostępne w każdym osiedlowym sklepie w miastach nosiły nazwę "bełt", "kwasior", "siara", ""żur", "Alpaga". Było też wino "Rycerskie" jako że Polacy naród bitny lubią się bić nawet za to, za co nie warto. Stosownie do tego wymyślono wino "Zamkowe". Po osuszeniu kilku butelek zwolennicy "rycerskiego" i "zamkowego" mogli próbować nawet zamki zdobywać.
Jako że Polacy lubią polować na każdą okazję więc i wina "okazja" "myśliwskie" i "żubr" były adekwatne. Wszak Polak ma twardą głowę do napojów bachicznych, mógł więc opróżnić kilka butelek, wydawało mu się, że głowę ma twardą jak żubr.
Były oczywiście nazwy bardziej dosadne i odpowiednie na okoliczność na przykład totalnego doła, kaca, czy zarwanej po libacji nocy. Do nich zaliczały się "pryta", "mózgotrzep", "czachojeb", "siarkofrut", "jabol", "karbol". Po wypiciu jednego z nich wszelkie doły przechodziły jak ręką odjąć.
Ponieważ Polska zawsze kochała Amerykę, przeważnie miłością nieodwzajemnioną, i co za tym idzie kochała westerny, zatem i wina miały nazwy westernowe. Tak więc był i "szalony koń" "Apacz", "Arizona", "Menello" z dopiskiem bianco, to raczej pasowałoby do spaghetti westernów.
Wśród tych polsko-westernowych nazw były i bardziej wyrafinowane, a więc: na przykład taki "Odlot". Proponowano do tego wino "Okęcie". Jak już odlecieć to koniecznie po butelce "Okęcia". Szczytem wszelkim win typu "Odlot" i "Okęcie" było wino "Kosmos". Jak już pić "Odlot" to tylko z "Okęciem" aby sięgnąć kosmosu.
Jestem przekonany, że to wcale nie koniec nazw polskich napojów wyskokowych. Na pewno jest ich jeszcze bardzo wiele, które mogłyby wzbogacić Polski słownik pijacki i antologię bachiczną. Mając jednak taką ilość nazw, bijących na głowę słowniki nazw bachicznych rosyjski i niemiecki, może warto byłoby zgłosić go do Księgi Rekordów Guinnessa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz