Kawę uwielbiam. Jej zapach, smak, kolor. Picie kawy, to dla dla mnie rytuał, wręcz celebra. Krótka, trwająca do pół godziny, celebracja smaku. Dlaczego tylko półgodziny? Dla mnie kawa musi być gorąca. Zimna nie ma tak intensywnego smaku i zapachu. Jakby ów zapach ulotnił się jak dżinn z lampy Aladyna pod sufit pokoju, lub błądzi wśród kawiarnianych stolików. Picie kawy to celebracja smaku pobudzająca wszystkie zmysły. Nie tylko smaku, ale i węchu, wzroku, dotyku i słuchu. Dlaczego słuchu spyta malkontent. Ciche mieszanie czarnego napoju łyżeczką, delikatne kładzenie jej na porcelanowym spodeczku i delikatne smakowanie i picie angażuje wszystkie zmysły i nie tylko. Pobudza witalność, otwierając duszę na twórcze myśli. To napój znakomicie sprawdzający się w towarzystwie. Pobudzający zmysły, fantazję i wenę twórczą. Nie muszę specjalnie udowadniać, że zamieszczając ten wpis, piję "małą czarną" - obowiązkowo w filiżance. Tylko w niej a nie w czymś innym. O ile lepiej wygląda kawa podana w porcelanowej filiżance. Bardziej wytwornie, elegancko, zwieńczona pianką koloru ecru. Bez kawy nie mogli obyć się poeci i pisarze. Czarny napój przywracał im siły twórcze, rozganiał chandry i spleen. Ale kawa nie powinna być pita w kubku. Jest wtedy jak kobieta w złej, niegustownej sukni. Lekkość i elegancję filiżanki pięknie opisuje Marcel Proust "W poszukiwaniu straconego czasu", który pił z niej nawet napar z kwiatu lipowego. Pijmy kawę w pięknych filiżankach. Odwdzięczy się nam nie w dwójnasób, ale kilkakroć więcej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz