Marzec okazywał tego roku znów swoje kaprysy. Raz witał wiosnę, innym razem nagonił z powrotem zimę. Jakby bawił się tą zmiennością, nie bacząc, że ludzi wcale ta zabawa nie cieszy, a wręcz przeciwnie – złości i rozdrażnia. Olaf pracował w biurze przy komputerze i redagował stronę internetową Towarzystwa, którą administrował. Tego dnia praca mu nie szła. Może i to spowodowane było zmiennością marcowej aury. Wszyscy i on także spragnieni byli wiosny. Tymczasem za oknem szalała zamieć. Śnieg z deszczem padający z ciemnych, ołowianych chmur, topił się błyskawicznie na ulicach. Ludzie przemykali chodnikami schronieni pod parasolami, którymi szarpał wiatr na wszystkie strony. Drzewa niespokojnie wyginały się pod naporem wiatru. Na chwilę oderwał wzrok od komputera i patrzył w okno na marcową szarugę. Pomyślał, że chyba za godzinę zamiast wyjść do domu, przyjdzie mu przeczekać zamieć w biurze. Z zamyślenia wyrwało go wejście do biura kobiety w żałobie. Była to Irma. Zmarł jej mąż. Znał ją i jej męża. Gustownie ubrana. Włosy blond spięte w koński ogon. Na twarzy miała wyraz bólu. Podpuchnięte od łez oczy. Wycierała je co chwilę chusteczką. Pomyślał, czy naprawdę nie wystarczą same łzy, które wylewają się z człowieka w nieszczęściu? Trzeba, aby jeszcze opuchły nam oczy, a pod powiekami pojawił się ciężki od smutku owal, chcący zaznaczyć w nas nieszczęście?. Czy potrafimy my, którzy jeszcze tego nie zaznaliśmy zrozumieć? Większość nie rozumie i nie potrafi zrozumieć. Próbują zrozumieć składając nieudolnie wyrazy współczucia. A osobie dotkniętej stratą, bólem jest najbardziej potrzebna cisza zrozumienia, empatia i wczucie w jej stan, a gdy to osoba bliska, przytulenia, aby mogła się wypłakać w naszych ramionach. To wszystko, a zarazem bardzo wiele. Uczucie i empatia, jeżeli ją oczywiście mamy, daje znacznie więcej niż najbardziej wzniosłe słowa. Gdy tego brak, pozostają marne słowa współczucia, które nieraz więcej bolą niż nic nie mówienie. Cisza też mówi. Jest wielce wymowna. Wiedzą o tym poeci i muzycy. Poeci piszą „cisza krzyczy”. Muzycy celowo zaznaczają interwał między dźwiękami, aby dźwięki wybrzmiały w ciszy. Tak i nam potrzebna jest ona, aby to, co najbardziej boli znalazło w niej ujście. Po niej wracamy do rozmowy. Tak było i tym razem.
Irma podeszła do Olafa i położyła przed komputerem pismo. Była to
rezygnacja z członkostwa. Nic nie mówiła. Przeczytał i patrząc na Irmę zapytał?
- Jest pani pewna?
- Tak. Odpowiedziała.
- Usłyszał tylko jedno słowo. Po czym zrobiło się cicho.
Odwrócił się w stronę ekranu
komputera. Szukał w ewidencji jej imienia i nazwiska. Przerwał pracę po chwili
i odwrócił się w stronę nieruchomo stającej Irmy. Widząc ją z bliska powiedział
delikatnie jak tylko umiał, aby jej nie
urazić.
- Czy możemy wyjść na chwilę do holu
- Dobrze. Odpowiedziała cichym, łamiącym się
głosem.
Stali w przestronnym holu pełnym
kwiatów. Po chwili niepewności w końcu
powiedział.
- Pani Irmo. Wtedy byli jeszcze na pani i pan. Olaf wyznawał zasadę, że
dotąd dopóki kobieta mu nie pozwoli na mówienie po imieniu, należy mówić do
niej pani.
- Współczuję pani bardzo, ale wiem, że słowa
nie ukoją nigdy bólu.
- Spojrzała na Olafa wymownym wzrokiem,
potwierdzając to co powiedział.
- Odrzekł głosem zachęty i troski.
- Niech pani nie odchodzi. Nie wolno się
zamykać w takich chwilach w domu i być samemu. Niech pani nas odwiedza.
Przychodzi do biura na herbatę lub kawę. Po prostu do ludzi.
- Oczy ich spotkały się na chwilę. Jej pełne
łez i bólu. Jego pełne empatii i chęci wsparcia.
W powietrzu zawisła cisza, po czym Irma
odwracając się do wyjścia powiedziała niepewnie.
- Zastanowię się i wyszła.
Szła przygnębiona ze spuszczoną głową. Znowu
wyciągnęła chusteczki z kieszeni płaszcza. Widać była jak życiowy dramat jej
ciąży, przygniata jak ciężar ponad siły.
Olaf stał w holu i patrzył na nią, szczerze
jej współczując. Współczuł licznym
osobom. Jednak to było inne. Pełne empatii i troski. Pomyślał, że może teraz
więcej rozumie. Przed rokiem sam przeszedł operację. Jemu się jednak udało.
Wykryto u niego guz złośliwy. Szybka
operacja zażegnała niebezpieczeństwo dalszego przerzutu. Wrócił do biura i zamknął
komputer. Czas dyżuru dobiegł końca. Spojrzał za okno. Zaczęło świecić słońce.
Zrobiło się przedwiosennie. Założył zimową jeszcze kurtkę. Zegar ścienny pokazywał
godzinę trzynastą. Był jeszcze kwadrans do przyjazdu autobusu.
Nie śpieszył się więc. Za oknem tym razem wiosna oznajmiała, że niebawem
nadejdzie. Zamknął biuro i w drodze na przystanek rozmyślał nadal o Irmie.
Przyszła mu do głowy refleksja o losie i jego zmienności. Los wydawał się mu
jak marzec. Jednym dawał wiosnę i nadzieję. Innym deszcz, szarugę, wichry.
Jednym los daje nadzieję i pogodę, innym to wszystko zabiera. Nie pytając się o nic. Jest jak pogoda, której
jesteśmy biernymi obserwatorami i nie mamy na nią żadnego wpływu. Skończył te
egzystencjalne rozważania, ujrzał bowiem nadjeżdżający autobus. Wsiadł i
pojechał do domu. W domu żona przygotowała już obiad. Zasiedli razem. On
komplementował ją, jak fantastycznie gotuje. Ona odwzajemniała to uśmiechami i odpowiedzią –
to dla ciebie kochanie tak się staram.
Po świętach wielkanocnych Towarzystwo
wznowiło działalność. Olaf przyszedł na wykład i usiadł jak zwykle na swoim
ulubionym miejscu. Żona Danuta siedziała w innym rzędzie. Zawsze przychodzili
razem. Podobnie jak niedawno jeszcze Irma z mężem. Jemu jako administratorowi
strony internetowej, który zawsze może mieć coś do przekazania, szefowa
przydzieliła miejsce w pierwszym rzędzie. Wchodząc jak zwykle spojrzał na aulę wykładową i zobaczył siedzącą
na swoim ulubionym miejscu Irmę. Był
zadowolony. Poczuł ulgę i małą dozę satysfakcji, że jednak postanowiła nie
odchodzić. Świadczyło o tym zajęcie miejsca w rzędzie w którym zawsze siedziała.
Jakby było przypisane tylko jej. Tylko dla niej. Skoro więc w nim zasiadła
ponownie Olaf nabrał pewności, że nie odejdzie. Pomyślał, że przypisywanie
tylko sobie zasług byłoby sporym
nadużyciem z jego strony. Tak na dobrą sprawę nie wiedział co przeważyło, że
postanowiła zostać. Wyglądała tak samo jak przed miesiącem. Jedynie łzy nie
płynęły z jej oczu. Łzy najcichsze, najbardziej z serca płynące, wypłakujemy gdy
jesteśmy sami. Być może tak było i tym razem. Jej powrót sprawił mu radość. A
późniejsze miesiące potwierdziły, że chce zostać w Towarzystwie. Może jednak miał w
tym swój udział? Irma jak zwykle po wykładzie cicho wychodziła. Prawie, że
niewidocznie. Wszystko więc wróciło do normy.
Tymczasem Olaf po wykładzie udał się do pobliskiej kawiarni na kawę.
Lubił ten rytuał. Koledzy i koleżanki przychodzili tu na plotki i ploteczki.
Rozmowy kuluarowe są zawsze najlepsze. Żona Olafa jechała do domu. Nie była
zwolenniczką tego typu rozmów. Wolała w międzyczasie, po wykładzie, gdy jeszcze
jego nie było w domu pograć w scrabble
na Internecie. Scrabble były jej pasją. A w grze towarzyskiej na planszy
była niezrównana. Tymczasem powoli zbliżały się wakacje i urlop, więc i kolejny wyjazd Olafa w góry. W góry przeważnie
wyjeżdżał sam. Dana i on uzgodnili, że raz do roku trzeba od siebie odpocząć,
aby za sobą zatęsknić. Pomysł ów zaproponowała Dana. Z początku Olaf podszedł
do tej propozycji sceptycznie. Z biegiem czasu przekonał się, że jest trafny,
chociażby dla higieny małżeńskiej. Czy zawsze bowiem chcemy jechać tam, gdzie
chce nasza żona, mąż, partnerka, partner. Trzeba sobie dać ową chwilę oddechu
od siebie i jechać w miejsca, które najbardziej kochamy, ale nasza żona lub mąż
już nie koniecznie. Wracamy się wtedy spragnionymi siebie, a także z bagażem
wspomnień i przeżyć, którymi wspólnie się podzielimy.
Góry kochał namiętnie. Najbardziej Tatry. Nie był taternikiem. Lubił po
prostu przemierzać po górach. Oglądać widoki. Zanim jednak góry odsłonią się
przed nami w pełnej krasie, trzeba podejść i to nieraz stromo, aby zobaczyć,
jakie widoki przed nami skrywają. Podejście pod górę zawsze bowiem jest próbą charakteru. Trzeba się zmierzyć
nie tylko z górą, ale przede wszystkim z samym sobą. Na ile wystarczy nam
sił i wytrwałości, żeby dojść. Trwa to nieraz bardzo długo. Nie obce są kryzysy
i zniechęcenie. Próby zawrócenia. Lecz gdy się spojrzy na szczyt, za którym
skrywa się najcudowniejszy widok gór, wtedy wracają znów siły i chęć podejścia.
Niestety bywa i tak, że trzeba zawrócić. Brak już sił lub czasu. Zawrócenie
jest to też próbą charakteru. Odpowiedzią na ile rządzi nami pycha a na ile
pokora i zdrowy rozsądek. Góry rzucają wyzwanie. Góry uczą pokory. Kto nie
potrafi słuchać siebie i gór, ten płaci nie raz cenę najwyższą.
Po zakończeniu zajęć spakował walizkę i plecak. Wyjechał jak zwykle do
ukochanej miejscowości koło Zakopanego. Dziesięć dni przygody górskiej. W
przygotowanym dla niego przez właścicielkę pensjonatu pokoju szybko się
rozlokował. Pokój był jednoosobowy, ale
z dwoma łózkami. Drugie łóżko stojące tuż obok pierwszego obłożył mapami gór.
Szukanie szlaków, studiowanie przejść było jego namiętnością. Miał to od
dzieciństwa. Wtedy nie było jeszcze Internetu i smartfonów. Do dyspozycji były mapy, przewodniki i leksykony.
Potrzebna też była intuicja i wyobraźnia, którą dziś, co niektórym odbierają
aplikacje w smartfonach. Internet spowodował zmniejszenie respektu do gór. W
razie czego, to przecież wezwą TOPR i nic się nie stanie. Nie wiedzą jednak, że
w niektórych przypadkach i TOPR jest bezradny. Olaf studiował mapy. Nie włączał
nawet telewizora. Sam był w pokoju. Zza
okna dochodziły odgłosy bawiących się dzieci. Gdy już wszystko przestudiował i
zapisał, włączał telewizor i oglądał, ale tylko dla wypełnienia wolnego czasu.
Dzwonił do żony. Danuta czuła się nie najlepiej. Co pewien czas dawały jej o
sobie znać bóle kostno-mięśniowe. Taka była diagnoza lekarzy. Pewna była, że za
kilka dni jak zwykle przejdzie. Z tą myślą Olaf pojechał w góry. Jeździł
przeważnie sam. Umówili się bowiem, że dla „higieny małżeńskiej” warto choć na
parę dni rozłączyć się i wyjechać samemu, aby za osobą najbliższą zatęsknić. Ta
koncepcja Danuty okazała się niezwykle trafna. Faktycznie on wyjeżdżał w góry
sam. Do sanatorium co dwa lata ona. Wracali zawsze spragnieni siebie. Pełni
wrażeń, które opowiadali przy zgaszonym świetle. Zadzwonił wieczorem do żony, aby powiedzieć, że jest już w pensjonacie i aby upewnić
się jak się czuje. Odpowiedziała, że dostała skierowanie na zdjęcie RTG od
lekarza rodzinnego i że chodzi o sprawdzenie oskrzeli ponieważ miała astmę.
Olafa dziwnie to nie uspokoiło. Miał niespokojne myśli. Cały wieczór
przychodziły i odchodziły niepokoje,
jako że ojciec Danuty zmarł na raka. W końcu wyparł to z siebie tłumacząc, że gdyby coś było dawno by już to wykryli. Co dzień wychodził
na górskie szlaki. Góry uspokajają, relaksują, porządkują myśli, a jemu było to
tej chwili bardzo potrzebne. Czuł się zmęczony sytuacją na świecie i w pracy.
Świat ogarnęła pandemia Covid-19. Sto lat temu wybuchła pandemia
hiszpanki. Pochłonęła 50 milionów ofiar. Jednak czasy to zupełnie
nieporównywalne. Inaczej podchodzono do epidemii. Raczej uspakajano. Informacje
dawkowały rządy, aby nie dopuścić do paniki. Wtedy nie było wszechwładnych mediów,
które dziś zalewają nas bez przerwy informacjami. Można sobie zadać pytanie,
czy to są na pewno informacje, czy też dezinformacje. Media dziś preferują
sensację, newsy katastroficzne, wywołujące
w nas strach i panikę. Tylko czy jest to rzetelna informacja?
Dla Olafa góry zawsze były lekarstwem na stres i chandry. Nie ważne czy
wszedł na szczyt czy też nie, czy przeszedł cały szlak, czy musiał zawrócić na
nim, ponieważ okazał się za trudny i wyczerpujący. Ważne było przemierzanie
górskich szlaków, podziwianie widoków, robienie zdjęć po drodze. W końcu jednak
przyszedł kres jego pobytu w górach i trzeba było wrócić do domu. Gdy po
dwunastu godzinach stanął na progu własnego mieszkania przywitał się z żoną.
Rozpromieniony ucałował ją, bagaże postawił w pokoju i poszedł do łazienki
wziąć prysznic. Gdy wyszedł Danuta stanęła naprzeciwko niego, głęboko spojrzała
mu w oczy i łamiącym się głosem oznajmiła - mam raka. Był to grom z jasnego
nieba. Nagle runęło wszystko. Zniknęło w jednej sekundzie całe zadowolenie z wyjazdu. Nie mógł pozbierać myśli. Usiadł
na wersalce i zaczął myśleć – co teraz. Po pewnym czasie odzyskał równowagę
myśląc, że to na pewno pomyłka i trzeba sprawdzić,
zrobić jeszcze dużo badań, żeby być pewnym. Zatem nie trzeba od razy wpadać w panikę. Wkrótce jednak okazało się,
że nie była to pomyłka. Dla Olafa życie zaczęło biec dwutorowo. Z jednej strony
pomoc Danucie, z drugiej praca w Towarzystwie Wieku Średniego. Niestety
rokowania nie były dobre. Były złe. Rozpaczliwie szukał dla niej pomocy.
Wiedział jednak, że tak naprawdę, chciał usłyszeć z kolejnego szpitala, że to
niegroźne. Nie ma się co przejmować. Jest uleczalne. Czekał naiwnie na te
słowa. Za każdym razem jednak diagnozę potwierdzano. Pozostała mu pomoc
Danucie. Najpierw była chemioterapia. Chwila poprawy.
Tymczasem Olaf chodził na nudne zebrania Zarządu.. Dowiedział się na
nich, że jedna z założycielek Towarzystwa obchodzi jubileusz
dziewięćdziesiątych urodzin. Poproszono go, aby napisał laudację i udał się z
delegacją, aby złożyć jubilatce życzenia. Pojechał. Gdy zbliżał się do bramy budynku zobaczył czekającą Irmę. Zatrzymała go na chwilę, aby
do drzwi zapukać punktualnie o umówionej godzinie. To był rytuał starszej pani.
Jednak nie było to istotne dla Olafa. Istotnym stało się, że znów spotkał Irmę.
Po skończonym spotkaniu wraz z nią udał
się z nią na przystanek autobusowy. Zanim się jednak pożegnali, Olaf zaprosił
ją na spotkanie w herbaciarni. Była wyraźnie zadowolona z propozycji. Patrzyli
jeszcze przez chwilę na siebie, po czym każde poszło w swoją stronę. Jadąc autobusem patrzył na znikające za nim ulice
miasta, ale myślami był przy spotkaniu z Irmą. Pytał sam siebie jak to jest,
czy rządzi nami po prostu przypadek, ślepy los jak fant wyciągnięty w loterii,
czy też to wszystko ma swoją praprzyczynę, swoje źródło, początek. Epizod,
zgoła mały w danej chwili, może okazać się
wielce znaczącym w przyszłości. Wydaje się nam, że rzeczy błahe, pozornie nie mające
większego znaczenia, nie tkwią w naszej pamięci. Tymczasem mogą być schowane w
naszej pamięci jak w sejfie, przysypane codziennymi troskami, ale trzeba jednej
chwili, trzeba odpowiedniego momentu, aby mogły z całą wyrazistością wrócić do
naszej świadomości, aby znów zdać sobie sprawę, że jakiś wątek, epizod w naszym
życiu wcale nie był bez znaczenia. Czy
to jest zrządzenie losu? Czy to, co odzywa się w nas, czy w stosunku do nas, prędzej czy później, jest po prostu
odpowiedzią na naszą postawę, dzielność, empatię, zrozumienie i po prostu bycie
przyzwoitym. Często zrzucamy wszystko na los, tak jakby był jakąś nadprzyrodzoną istotą. I chyba
mylimy przeznaczenie z losem. Nie lubimy bowiem z całą otwartością powiedzieć,
że na ów los po części pracujemy sami. Życzliwość, przyjaźń, pomoc,
pracowitość, odpowiedzialność za siebie i za bliskich, to wszystko wróci do
nas, albo obróci przeciwko nam. Jednak gdy się obróci przeciwko, to dlatego, że
sami byliśmy kiedyś przeciw komuś. Owszem są rzeczy na które absolutnie nie
mamy wpływu. Jednak na to, jak będzie wyglądała nasza przyszłość wpływ już mieć
możemy. Choć wcale nie musi się to spełnić. Wszystko zależy od okoliczności.
Warto jednak być dobrym i przyzwoitym, bo nie wiemy kiedy i jak, dobro lub zło
mogą do nas wrócić lub się obrócić przeciwko nam. Tak było i podczas spotkania
Irmy u jubilatki. Olaf, zastanawiał się, czy jedną z jedną z przyczyn ( choć
nie jedyną, znała bowiem jubilatkę) ich spotkania było zatrzymanie Irmy w Towarzystwie.
Jednak to, że zasiedli teraz obok siebie przy stole, zachęciło go do poznania
Irmy bliżej. Gdy postanowiła nie odchodzić, zaczął się jej baczniej przyglądać.
Zaciekawiał go jej spokój bycia, nie narzucanie się innym, dyskrecja,
elegancja, gust i erudycja. Nie lubił kobiet nachalnych i zbyt otwartych, o
swobodnym stylu bycia, będących kumplami.
Lubił kobiety zagadkowe, dyskretne, które trzeba odkryć, i przede
wszystkim inteligentne. Nie miał z
kobietami zbyt dużego doświadczenia, chociaż
jego czterdziestosześcioletni staż małżeński z Danutą, mógł na to
wskazywać. Może dlatego odkrywanie kobiety, znajomej, koleżanki lub
przyjaciółki, trwało u niego dłużej. Sam bowiem był ostrożny, dyskretny i na
dystans, zanim wszedł w bliższe relacje.
U Danuty po pół roku znów zaatakował nowotwór.
Tym razem ze zdwojoną siłą. Olaf coraz bardziej zdawał sobie sprawę, że sprawy
mają się źle. Nie mógł wiele zrobić. Osobie
takiej możemy tylko asystować w cierpieniu. Wszelkie pocieszanie,
wymyślanie, że może przejdzie jest próbą oszukiwania samych siebie. Uspakajaniem
własnego lęku. Strachem przed tym, co nadchodzi nieuchronnie.
Ludzie zostający samemu, którym zmarła najbliższa osoba, dzielą się na
doświadczających starty nagle lub powoli. Spotyka się często takie wypowiedzi,
że zaznający straty gwałtownie na pewno przeżywają większy szok niż te osoby,
które mogły na śmierć żony lub męża się przygotować. Czy jednak jest to porównanie słuszne? Z
jednak bowiem szok nagłej śmierci żony lub męża jest tak wielki , że nawet nie
mamy czasu na uwierzenie, że kogoś już
nie ma przy nas. Dramat nieopisanej
pustki. Nagłego osamotnienia. Osoby te czują się przygniecione ciężarem
dramatu. Nagłym zawaleniem się ich życia. Miłości i planów. Jest jak
niespodziewane trzęsienie ziemi. Jak tsunami, które zmiata wszystko co było
dotychczas. Zostają same. Ci, którzy mieli żonę lub męża terminalnie chorych, przeżywają
dramat bezradności. Dramat niemożności niesienia pomocy. Pomoc terminalnie
chorym polega na czuwaniu, aby podać leki opiatowe, często taką chorą osobę
nakarmić, zmienić jej pościel, bieliznę, wezwać karetkę. A gdy miłość naszego życia zapadnie w
błogosławiony dla niej sen, robi się przeraźliwie cicho, pusto, ba – odczuwa
się jakiś niewytłumaczalny chłód. To wszystko przygotowuje nas na odejście
najbliższej. Na samotność, gdy zostaną już tylko nieme zdjęcia, pamięć i
wspomnienia i niestety zostanie obraz osoby wyniszczonej przez chorobę, słabej,
dziecinnie bezbronnej i coraz bardziej bezradnej, aż w końcu poddającej się
wyrokom losu. Zostanie w nas obraz ostatniego spaceru, gdy żonę lub męża podtrzymywaliśmy na
swym ramieniu. Ostatnich uśmiechów. Ostatniego spojrzenia w oczy. To zostaje
osobom powoli tracącym bliskich w wyniku ich nieuleczalnej choroby.
Danuta zmarła po dwóch latach walki z chorobą.
Olaf został sam. Przez czas żałoby nie było nawet mowy, aby przełożył
obrączkę ślubną na lewą rękę, co oznaczałoby, że jest wolny. Nie dopuszczał
myśli do siebie, aby się z kimś związać. Rzucił się wir pracy.
Wypełniał więc pustkę wokół siebie pracując. Wyjeżdżał często do dzieci. Raz do
syna innymi razem do córki w Irlandii.
Trzeba było jednak wrócić i wziąć się za organizowanie nowego roku
akademickiego w Towarzystwie. Praca pozwalała mu zapomnieć choć na parę godzin
o stracie żony, o żałobie. Wieczory jednak były wypełnione ciszą. Telewizor
grał jako wypełniacz ciszy. Brakowało mu rozmów. Dzwonił więc do dzieci a one
do niego, dzwonił do znajomych. Najgorsze były poranki, gdy się budził. Panowała
cisza absolutna. Zrywał się wiec szybko. Szedł wziąć prysznic, po czym szybko
robił śniadanie. Włączał telewizor. Po pewnym czasie oswajał się z samotnością.
Wszystko robił szybko, tak aby jak najszybciej wyjść z domu. Za to najgorsze były soboty i niedziele. Nie
wiedział co z sobą począć. Często wsiadał w pociąg i jechał do Gdańska dla
zabicia czasu. Gdy jesteśmy sami trudno sobie pogratulować, nawet najpyszniej
ugotowanego obiadu. Trudno się do siebie
uśmiechać. Nie ma kogo komplementować. Nie ma komu pomagać. Pomóc możemy co
najwyżej sami sobie. A gdy się nie chce, to nawet sami sobie już nie
umiemy pomóc i wpadamy w bierność i
apatię. Przestaje nam zależeć. Gotujemy zupę na cztery dni, na którą po dwóch
dniach nie możemy patrzeć. Robimy
kotlety mielone, które jemy na śniadanie, obiad i kolację i w końcu też mamy
dość. Kupujemy więc byle co, jemy byle co. Od czasu do czasu pójdziemy do
restauracji lub lepszego baru. Do kawiarni na kawę. Jednak kto chodził do
kawiarni sam na kawę ten wie, jak bardzo czuje się człowiek wyalienowany,
widząc rozmawiające pary lub śmiejącą się całą grupę znajomych. Próbujemy się
oszukać biorąc za sobą książkę lub ciekawe pismo. Jednak nie możemy się skupić
na czytaniu i to bynajmniej nie dlatego, że dochodzą nas odgłosy rozmawiających par, ale dlatego,
że sami byśmy chcieli mieć kogoś przy stoliku do kogo można się uśmiechnąć,
porozmawiać, opowiedzieć przeczytaną książkę nie w kawiarni, ale w domu lub w
czytelni. Myśli o swojej samotności, gdy jesteśmy naprawdę sami, lub jest to
samotność we dwoje, zaprzątają nam
głowę, pragniemy bowiem podświadomie, aby być z kimś, z osobą bliską lub tylko
z przyjacielem lub przyjaciółką. Umówić się na kawę lub do kina. A gdy jesteśmy sami, to wszystko staje się dziwnie
beznamiętne, niechciane, robione z musu lub przyzwyczajenia. Nawet oglądanie
telewizji staje się bezrefleksyjne, telewizor staje się po prostu wypełniaczem
ciszy, jakimś substytutem towarzystwa, tylko zupełnie nas nie słuchającym. I w
końcu my też nie słuchamy, co mówią w telewizji. Tak mijają dzień za dniem.
Chyba, że ktoś się pojawi w naszym życiu, kto nas z tej monotonii spróbuje
obudzić. Ale tu szczęście i los jest potrzebny. Być może jest tak, czego sobie
nie uświadamiamy, że na to co może
pojawić się za jakiś czas lub kilka lat, pracujemy teraz i w tej chwili.
W tym czasie Irma zaczęła przyzwyczajać się do bycia samotną. Uczęszczała na zajęcia tańca. Wychodziła do znajomych. Była sama. Córka pracowała za granicą, więc Irma wyjeżdżała do niej. Teraz wyjazdy osłabły. Podobnie rzecz się miała u Olafa. Wyjeżdżanie do dzieci, które w międzyczasie pracują a my zostajemy sami w domu, pogłębia jeszcze samotność. Na miejscu w domu można przynajmniej gdzieś wyjść. Będąc za granicą skazani jesteśmy na czekanie na dzieci, aż znajdą czas wolny dla nas. Powrót do domu, nawet pustego, dla niej i dla niego, było odzyskaniem prawa do samostanowienia o sobie. W październiku rozpoczynano zajęcia, znów więc można było skutecznie wypełnić czas wolny zajęciami. Podobnie jak dla Olafa, tak i dla Irmy najgorsze były soboty i niedziele. Wyjeżdżała za znajomymi nad morze. Z każdego jednak wyjazdy wracała do domu, który jest pusty.
Żałoba po żonie dobiegała końca. Miała różne fazy. Od głębokiego
poczucia straty i przygnębienia, po żal
i pretensje do Boga, aż pogodzenia się z
tym. Od rzucenia się w pracę do pisania wierszy. Napisał ich dwanaście,
pożegnalnych. Pisał wiersze od dawna. Zamieszczane i drukowane były w Antologii
poezji. Wierszami zakończył żałobę. Po pewnym czasie zaczął umawiać się Irmą na spotkania do kawiarni. Zanim
jednak to nastąpiło pisali do siebie maile. Były jak preludium do ich bliższego
poznania. Prologiem. Pisali na różne tematy. Pisali o życiu, o spotkaniach,
teatrze, sztuce, pogodzie i niepogodzie. On wysyłał jej swoje wiersze. Ona
wiersze Gałczyńskiego lub Sztaudyngera. Jednak najważniejszym było czekanie na
odpowiedź. I były. Oznaczało to, że są siebie ciekawi, chcą ze sobą rozmawiać.
Następnym więc krokiem było umawianie się kawiarni. Tym razem nie w herbaciarni,
na kawę i drinka.
To nie były zwykłe spotkania dobrych znajomych. Koleżanki i kolegi.
Przyjaciółki i przyjaciela. Znajomych, przyjaciół możemy mieć w życiu wielu.
Nie każdemu jednak mówimy wszystko. Raczej mówimy to, co nie wynika głęboko z
naszego serca, z naszych najskrytszych
myśli. Wśród licznych przyjaciół jeden jest tylko taki, który zasługuje na
miano naszego powiernika. Taki, któremu
powierzymy nasze tajemnice, troski, lęki, słabości, śmiesznostki bez
obawy o ich ujawnienie. Jeszcze podczas żałoby Olaf umawiał się z Irmą do
kawiarni. Mieli swoją ulubioną o
znamiennej nazwie „Pod Metaforą”. Naprzeciw niej znajdowała się kwiaciarnia i
Olaf kupił dla Irmy jedną przyozdobioną
gerberę. Z początku nie podobały mu się wybrane przez młodą kwiaciarkę gerbery.
Był z zawodu ogrodnikiem, więc wiedział, które kwiaty będą stały w wazonie
długo, a które zwiędną za dwa dni. W
końcu podeszła do niego właścicielka kwiaciarni i uśmiechając się i wiedząc dla
kogo kupuje kwiatka, wybrała najlepszy,
najbardziej dorodny i pięknie go przyozdobiwszy wręczyła go Olafowi życząc
miłego popołudnia. Nasze twarze , nasz uśmiech, mowa ciała, gdy im się dobrze
przyjrzymy, zdradzają bowiem nasze
emocje.
Irma czekała przed kawiarnią. Wręczył jej gerberę, czym była mile
zaskoczona. Zamówili drinka i kawę. Usiedli w rogu kawiarni, gdzie było
najbardziej intymnie i można było odciąć się od kawiarnianego szumu rozmów. Nie byli jeszcze parą. Czuli jednak
podświadomie, że zmierzają ku sobie. To jednak musiało potrwać. Olaf cały czas
nosił jeszcze obrączkę ślubną na palcu prawej ręki. Nie był więc gotowy na
bliższe znajomości. Irma nigdy w swym życiu, nie próbowała nawet dać znać, że
ktoś jej się podoba. Czekała, aż mężczyzna się nią zainteresuje. Tymczasem ich
spotkania nosiły coraz bardziej znamiona przyjaźni. Bliskiej przyjaźni, w
której patrzy się już czule w swoje oczy. Takiej, w której powierza się swoje
tajemnice, chce się spotykać ponownie, ale jeszcze nie być we dwoje. Stali się swoimi
powiernikami. Aby ktoś stał się naszym powiernikiem, trzeba mu bez reszty
zaufać. Ale i nasz powiernik, na takie zaufanie musi zapracować: swoją
lojalnością, empatią, zrozumieniem, także odwagą bycia krytycznym wobec nas. Przyjaźń
to nie jest wypłakiwanie się przy kimś, ani opowiadanie banalnych przygód. To
jest powierzanie komuś naszych życiowym rozterek, lęków, radości, ale też
słuchanie, co nam przyjazna osoba ma do powiedzenia o nas samych. Nieraz
krytycznie, ale ów krytycyzm wynika z bacznej obserwacji nas. Świadczy to o zainteresowaniu
nami, nie byciu obojętnym wobec nas, i o tym, jak bardzo przyjacielowi zależy
na nas i czuje się za nas odpowiedzialny. Przyjaźń jest formą duchowego
ekshibicjonizmu. Obnażeniem samych siebie.
Ale taka forma otwarcie na drugą osobę nigdy by nie mogła zaistnieć,
gdyby nasza przyjaciółka, nasz przyjaciel, nie wzbudził w nas zaufania i my w
nim. A to trwa nieraz bardzo długo. Przyjaźnie nie powstają na zawołanie. Trzeba czasu, aby poznać drugą osobę, utwierdzenia w przekonaniu, że można jej
zaufać bez reszty.
Zbliżanie się Irmy i Olafa było powolne. To nie miało nic z „teorii wielkiego podrywu”. To jak szybko się rozpala, tak szybko gaśnie. Poznawanie się Irmy i Olafa, zbliżanie ku
sobie, przypominało wzrastanie pnącej róży i powojnika, które zasadził
ogrodnik, aby obrosły piękną pergolę. Owe pnącza dając odrosty wędrują po
kratkach pergoli, będąc coraz bliżej siebie. Jednak to trwa. Proces to powolny.
I tylko ogrodnik patrzy jak owe pnącza zmierzają ku sobie. Jak bardzo
rozrastają się i wkrótce połączą. Oplotą jak para kochanków wieczorową porą. Piękni
w swym złączeniu. Ona nie przestaje być różą a on powojnikiem, ale żyją razem. I w tym
złączeniu stanowią jedno narośle parkowej pergoli. Przechodzący pod nią
spacerowicze w letni wieczór, zwracają
już tylko uwagę na piękno zwisających
pnączy. Zbliżając się do siebie i w końcu łącząc, przenikamy jedno
drugie, zarazem będąc i różą i powojnikiem, zapuszczamy pędy, oplatając się
wzajemnie miłością.
Nadchodziła wiosna. Olaf zakończył pisanie cyklu wierszy poświęconych
Danucie. Początkowo nosiły tytuł „Treny”. Tyle tylko, że z trenami nie miały
nic wspólnego, poza tym, że były żałobne. Nazwał je w końcu „Pożegnanie”. Po
uczczeniu rocznicy jej odejścia, zaczęło się w nim coś zmieniać. Poczuł, że
cyklem wierszy zamknął okres żałoby. Na dworze widać było zbliżająca się
wiosnę. Poczuł, że i w nim zaczyna zakwitać. Poeta napisał:
„Wiosna przychodzi – nie pyta czy można…”
Coraz częściej zaczął myśleć o Irmie, choć na
swej drodze spotykał różne kobiety. Wyraźnie jednak jego serce kierowało się w
stronę Irmy. Przyszedł czas, że przełożył obrączkę na lewą dłoń. Zaczęli spotykać się częściej w tej samej
kawiarni i coraz częściej witał ją wręczając kwiaty. Pojedynczy lub małą wiązankę.
Lubił wręczać jej wiązanki małych kwiatów lub jedną czerwoną gerberę. Uważał że
mały kwiat, mała wiązanka budują intymność między nim a Irmą. Są jak żywe
perełki. Bukiecik fiołków lub konwalii postawiony w małym wazoniku w pokoju na
komodzie lub sekretarzyku intensywnie pachnie, ale gdy jakiś niespodziewany
gość, który do nas zawita, pyta się nas skąd ten piękny zapach i intensywnie
szuka owego małego bukieciku, zgoła niepozornego, za to jak wielce dla osoby
nim obdarzonej ważnego. Na kolejne
spotkanie ubrał się w niebieską marynarkę i niebieskawą koszulę. Irma ubrana w granatową spódnicę, kolorową, jedwabną bluzkę i srebrną biżuterię wyglądała pięknie.
Zaczęli rozmawiać ze sobą patrząc sobie bez przerwy w oczy. Ale to już były
inne rozmowy. Nie były o ich życiu, nie były wspomnieniami. Były intymne. Z
początku, szczególnie jemu, towarzyszyła nieśmiałość. Po raz pierwszy spletli
swoje dłonie. Jego lewa dłoń delikatnie dotykała dłoni Irmy. Zauważyła od razu
na niej obrączkę. To był znak. Był gotowy na nową znajomość. Na poznanie nowej
kobiety. Na poznanie Irmy, bo wszystkie jego myśli, skupiały się na niej. Drink
dodał mu odwagi. Uśmiechając się do niej powiedział:
- Pięknie wyglądasz. Masz śliczne
niebieskie oczy. Lubię w nie patrzeć.
Uśmiechnęła się do niego odpowiadając
- W tej marynarce ci do twarzy.
- Podziękował z za komplement.
Ale nic nie przebije koloru twoich oczu, odpowiedział.
- Poczuł, że nabiera pewności siebie.
- Masz śliczne kolczyki. Podoba mi się srebro.
Podoba mi się dyskretna biżuteria u kobiet. Tak jak u Ciebie. Bardziej
przykuwają moją uwagę. Wbrew pozorom nie duża, ale właśnie mała, dyskretna,
bardziej mnie zaciekawia. Podobnie jak perła u dziewczyny z obrazu Vermeera.
Nie sądził, że przywołując
holenderskiego mistrza przekieruje dyskusję na inny temat.
- Lubię Vermeera odrzekła.
- A ty?
- Nawet bardzo lubię. Uważam go nawet za
większego mistrza od Leonarda.
- Czemu tak sądzisz? Zapytała.
- Mona Liza nie jest piękną kobietą .
- Za to jest zagadkowa, tajemnicza, interesująca.
Odpowiedziała.
- Ty też odrzekł. Uśmiechnął się do niej i
cicho powiedział. Jesteś bardzo interesująca.
-
Uśmiech Giocondy wędruje za nami. Gdy patrzymy jej w oczy uśmiecha się.
Gdy patrzymy na jej usta, uśmiech znika. A twój uśmiech zmierza za mną,
gdy patrzę na ciebie, w myślach, w powidokach.
- Mówisz jak poeta. Nie na marne piszesz
wiersze. Lubię je czytać.
- Porównujesz mnie z Giocondą, a przecież dla
ciebie to nie jest piękna kobieta?
Spojrzał na jej śmiejące się
oczy, uśmiech na ustach i dołki w policzkach. Zaczął pieścić jej dłoń. Poczuł,
że to pytanie nie jest zadane przypadkowo. Jest figlarne. Irma chciała jego
odpowiedzi o niej, a nie z historii sztuki.
- Chciał odpowiedzieć - kochanie, ale jeszcze powstrzymał się choć czuł,
wiedział, serce i rozum podpowiadały mu, że zakochał się Irmie.
- Mowa jest tylko o uśmiechu. I chciałby
zakończyć to zdanie mówiąc – kochanie. Ty jesteś piękna. Podobasz mi się.
Porównań szukałbym raczej u Renoira i jego obrazach kobiet w kapeluszach. A
lubisz kapelusze. Prawda.
- Była wyraźnie zadowolona.
Uwielbiam impresjonistów, Byłam na wystawie obrazów impresjonistów w Paryżu. Teraz
dopiero rozwinęła się dyskusja. Powoli sączyli drinki. I przechodzili z tematu
na temat. Od malarzy do literatury, aż do seksu. Nie mieli w tym już żadnych
ograniczeń. Nie było takich tematów, na które nie mogli by rozmawiać.
Ograniczał ich jedynie czas. Za oknem z wolna zaczęło się ściemniać. Kawiarnia
opustoszała. Byli tylko we dwoje. Nic więc nie stało na przeszkodzie, nie
narazili by się na żadne komentarze, gdyby się teraz pocałowali. Ale oni
szukali atmosfery intymności, bycia sam na sam, aby nawet ściany kawiarni na
nich nie patrzyły. Gdzie mógłby ktoś wejść i przeszkodzić im w tym nabożeństwie
miłości, jakim jest pocałunek, zbliżenie dwojga ust, przymknięcie oczu a
otworzenie serc. Chwila w której poza nimi nie istnieje nic wokół, są tylko dla
siebie a wszystko poza nimi nie istnieje. Umówili się za tydzień na spotkanie w
tej samej kawiarni. Patrząc sobie w oczy i uznając, że czas zakończyć spotkanie. Szczęśliwi i
rozpromienieni tak, że nawet młoda ekspedientka uśmiechnęła się do nich, opuścili
lokal. Na niedalekim przystanku autobusowym przytulili się do siebie,
pocałowali w policzki i każde z nich pojechało do swojego domu. Długo patrzyli
siebie na przez okna autobusu. Wieczorem dzwonił do niej. Czas od spotkania do
spotkania zaczął się wydłużać. Byli siebie coraz bardziej spragnieni. Zaczęli
umawiać się na spacer też przed południem. Wiedzieli, Że zrodziło się w nich
uczucie, ale bali się je nazwać wprost, po imieniu. Jakby byli zaskoczeni, że z
przyjaźni zrodziła się w nich miłość.
Na spacerze Irma powiedziała, że chciałaby zaprosić na spotkanie w jej
domu swoich znajomych. Dla Olafa było to zaskakujące, ale nie ujawnił swojego zdziwienia.
Uznał, że to dobry pomysł. Poczuł jednak zazdrość. Chciał, marzył o tym, aby
być tym pierwszym Irmy. Tymczasem… Jednak, gdy weszli do herbaciarni i zaczęli
swobodnie rozmawiać i żartować, zrozumiał, że chce, aby poczuł się trochę zazdrosny
o nią. I tak się stało. Spytał dyskretnie Irmę, kiedy owo spotkanie miałoby się
odbyć, zaznaczając, że chciałby na nie przyjść jako pierwszy. Uśmiechnęła się i
powiedziała „nic bez ciebie nie zrobię”, co brzmiało, że Olaf stał się dla niej
najważniejszy. Teraz już tylko żartowali. Wychodząc przytuliła się do niego i
cicho mu powiedziała – tylko pamiętaj, że ja lubię być przytulana. Nie
wiedziała jednak, jak bardzo trafiła w jego oczekiwania. On też lubił przytulać
i być przytulanym. Uważał to za credo bliskości. Bez przytulania, bez dotyku
nie ma udanego związku, nie ma intymności i erotyzmu. A jemu tego brakowało od
kilku lat.
Wspomniał o tym w
swoim wierszu „Dotyk”.
„…Pragniemy czuć zapach perfum
Wzięcia kochanej w ramiona
Muskania twarzy włosami
Bo dotyk jest najważniejszy
Dotyk to uczuć lustro
Dotyk oznacza bliskość”
Wiedzieli oboje, że rozpaliła się w nich miłość. Zdawali sobie sprawę,
że angażują się emocjonalnie i uczuciowo. Oboje jednak czekali, jakby na kropkę
nad „I”, albo na stempel potwierdzający ważność tego, co się w nich działo. A
przecież nikt za nich owej kropki nie
postawi , ani nie postawi stempla. Sami muszą to czuć, sami podjąć decyzję. Wkrótce
pojechali z wycieczką do innego miasta na operę Maurica Ravela „Godzina
hiszpańska”. Siedzieli przy sobie w autokarze i operze. Zapatrzeni w siebie i
akcję dziejącą się na scenie. Wkrótce Irma zaprosiła go do siebie na podwieczorek. Podwieczorek, który stał się preludium do bycia razem. Nie zważają co mówią inni. Nie zważają na plotki i wścibskie uwagi. U przyjaciół odnajdują słowa poparcia. Bycie razem jest najlepszym lekarstwem na samotność.
Koniec
Ziemowit Szafran
Przemijanie
Leżeliśmy w ogrodzie
Zrywaliśmy słodkie winogrona
Spijaliśmy nektar młodości
Wróżyliśmy ze studni
I ze studni piliśmy
A spragnieni byliśmy siebie
Studnia dzisiaj wyschnięta
Zarośnięta chaszczami i bluszczem
Raj młodości obrócił się w niwecz
Próżno szukam maciejek i floksów
Zniknął zapach lewkonii
Nie odnajdę już kęp lawendowych
Kwiatów całe naręcza
Niosę teraz do miejsca
Gdzie nikt już nie pragnie
Ziemowit Szafran
Żyrardów
03.07.2022 r
Na mazowieckich równinach
Nad meandrami Pisi
Szukam z wiatrem lnu i minionych dni
Szumią wierzby smętną nutą wspomnień
Dwóch wiosen niepamiętnych
Sierpniowych powrotów do ogrodu marzeń
Opowieści z dymkiem pod leszczyną
Odurzenia narkotykiem kwiatów
Tańca pszczół nad sagankiem konfitur
Nie zatarły pamięci mgły Odry
Zieleń wyspy za horyzontem
Ściany turni ani morza otchłań
Powracając odnajduję wyblakłe ślady
Szukam w wierszach minionego czasu
Mojej małej ojczyzny
Przywołując pamięć z niepamięci
Ziemowit Szafran
Słupsk 04.11.2023 r.
Najważniejsze
Mówią tamta pierwsza
Ta druga
Czy to jest ważne
Czy jest istotny
Ciąg liczb miłości
Na co i po co
Czy mogłem patrzeć w nieruchome zdjęcie
Patrzę dziś w oczy jak lnu błękit
I to jest pierwsze
Najważniejsze
Znów wiosna we mnie
Choć malkontenci widzą jesień
Patrząc na moje srebrem ozdobione włosy
A może w sercu mi zazdroszczą
W jesieni życia znalezienia wiosny
Ziemowit Szafran
06.07.2024
Dungarvan Irlandia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz