To tytuł piosenki zespołu "Turbo" z 1982 roku. Jednak ja nie chcę pisać o muzyce rockowej, ale o znacznie bardziej poważnym problemie, jakim stają się dla ludzi młodych, starzejący się rodzice. W "majówkowym" Tygodniku Powszechnym przeczytałem artykuł "A jeśli to spadnie na mnie". Prawie wszyscy młodzi ludzie nie wyobrażają sobie opieki w jednym domu nad starzejącym się rodzicem. A już nie do pomyślenia jest rodzic schorowany i zniedołężniały. Na opiekę nie ma ani czasu, ani warunków, ani sił. Niektórzy z pytanych zakładają a priori, że nie dadzą rady. Ich frustracji wtóruje autorka artykułu Martyna Pietrzak-Sikorska. Po części rozumiem obawy i frustrację młodych. Czasy są tak bezwzględne, że nie tolerują nie oddania się całkowicie pracy, a cóż dopiero mówić o opiece nad rodzicem, gdy ledwo dają radę z utrzymaniem rodziny. Dla seniorów staje się to też kłopotliwe, jako że większość nie chce być ciężarem dla dzieci. A co będzie gdy staną się "kłopotem"? Starsi pamiętają też, że wychowywali dzieci, dziś rodziców wnuków, mieszkając razem z rodzicami i czekając na mieszkanie spółdzielcze 20-25 lat. Inna była jednak mentalność i jakoś przetrwaliśmy wspólne gnieżdżenie się w jednym mieszkaniu. Dzisiaj jednak model opieki absolutnej nad seniorem nie ma racji bytu. Kiedyś mieszkając pod wspólnym dachem opiekę dzielono na kilka bliskich osób. Dziś ciężar odpowiedzialności przesunął się na jedną osobę, która mieszka najbliżej lub jest w stanie przyjąć pod swój dach rodzica wymagającego opieki. Młodzi ludzie nie są gotowi na wyzwanie ani pd względem finansowym ani emocjonalnym. Tyle streszczenia artykułu.
Wydaje mi, że jest to dość jednostronne przedstawienie problemu. Niedawno zmarł mój brat. Schorowanym ojcem opiekowało się przez 16 lat dwóch synów. Więc jednak można. Nie chcieli słyszeć o oddaniu ojca do DPS czy ZOL. Z całą odpowiedzialnością stwierdzam, że gdyby nie ich opieka, brat mój odszedłby z tego świata znacznie wcześniej.
Z kolei moje dzieci mają problem nie w tym, aby opiekować się w razie czego starszym ojcem, ale co zrobić i jak, aby go sprowadzić z innego miasta gdzie mieszka, do miasta w którym mieszkają. I co ważne sprowadzić do mieszkania własnego. Poza tym w okresie wakacji wyjeżdża systematycznie do rodziny za granicą. Bardzo ważną rzeczą jest umiejętność zagospodarowania sobie czasu wolnego będąc samemu. To pozwala na bliskie kontakty , nie bycie samemu, co bardzo pozytywnie wpływa na kondycję psychiczną i fizyczną także.
Państwo zaczyna też zdawać sobie sprawę z powagi problemu. Szykuje więc bony senioralne za opiekę nad seniorem. Jednak póki co jest to kropla w morzu potrzeb. Nawet bowiem zasiłki na opiekę nad starszym nie zastąpią dochodu z pracy i kosztów utrzymania rodziny. Idea oddawania seniorów do Domów Pogodnej Starości, czy Domów Pomocy Społecznej jest kosztowna. Poza tym nie każdy chce w takich ośrodkach mieszkać. Moi znajomi wolą mieszkać samotnie, ale we własnych mieszkaniach. Moją świadomość, że w razie konieczności pomoc może przyjść za późno. Jednak bycie na swoim przeważa. Czytam w artykule, że młodzi ludzie nie wyobrażają sobie opieki nad schorowanym czy samotnym rodzicem. W tle tego artykułu i toczącej się społecznej i rządowej dyskusji na temat wieku senioralnego dostrzegam kłopot, prawie pretensje, że seniorzy w Polsce żyją coraz dłużej. Jakby "dorosłe dzieci miały żal". W tym miejscu wspomnę też wypowiedź marszałka Sejmu Szymona Hołowni na posiedzeniu plenarnym Obywatelskiego Parlamentu Seniorów, że państwo musi zmienić medianę przyrostu naturalnego sprzed 30 lat. Świadczy to tylko o tym, jak mało perspektywicznie myślą poszczególne Rządy w Polsce. Liczy się tylko wygranie wyborów, a nie wizja państwa za lat 30 lub 50. Czy naprawdę aż tak trudno było przewidzieć, że pokolenie wyżu demograficznego lat 50-tych, które obaliło komunizm, kiedyś się zestarzeje, przejdzie na emerytury i będzie wymagało większej opieki zdrowotnej. Czy naprawdę tak trudno było przeanalizować statystyki, że będziemy notować spadek urodzeń. Dziś za taką politykę płacą ludzie starsi i młodzi. Starsi wymagający coraz bardziej opieki i młodzi, którzy z zapewnieniem takiej opieki i utrzymaniem przy tym swoich rodzin, mają poważny problem. Powrócę jeszcze do mojego niedawno zmarłego brata. Gdyby nie czuł opieki swoich synów i ich partnerek, gdyby nie wiedział, że może liczyć na natychmiastową pomoc, nie przeżyłby po udarze jeszcze 16 lat. Kierowanie rodziców do DPS jest tylko pozornym wyjściem. Wygodnym dla jednej strony. Przeważnie łączy się z poczuciem opuszczenia własnego domu na zawsze, niczym w filmie Kazimierza Kutza "Paciorki jednego różańca". Chyba, że ktoś jest głęboko do tego przekonany, w przeciwnym razie, tęsknota za własnymi czterema kątami jest tak dojmująca, że potrafi skrócić życie, jak mojemu znajomemu, którego oddano do DPS i nigdy pobytu psychicznie nie zaakceptował.
środa, 30 kwietnia 2025
Dorosłe dzieci mają żal
poniedziałek, 21 kwietnia 2025
Andrzej
Andrzej - mój brat. Odszedł dziś 21.04.2025 r. w nocy. Nam zostały: tęsknota, żal, smutek i nieodparta nadzieja, że odpoczywa w spokoju w lepszym świecie.
Andrzejowi
Zostawiłeś
puste tatami
Kimono białe
Czarny
mistrzowski pas
Dziś zamiast
pasa
Wstęga kiru
Spowija zdjęcia
Myśli
Wspomnienia
Serca
Lecz nie Nadzieję
Ta jest owita
wstęgą optymizmu
Że choć cię
nie ma
Jesteś
W
niepoznawalnych dla nas
Przestrzeniach
Ziemowit
Szafran
Słupsk
21.04.2025
r.
piątek, 18 kwietnia 2025
Wielki Piątek
Via Dolorosa
Zwiedzając
Via Dolorosa
Jesteśmy jak
tamten tłum
Ciekawskich
i obojętnych
Gdzie tylko Go rozumieli
Matka, Józef
z Cyreny i Weronika
Podobni
tamtym
Wycieczkowicze
Myślący o
jadle i spaniu
Wzdragają się zrozumieć
Co Via
Dolorosa znaczy dosłownie
Nie
dostrzegają szukając souvenirów
Samotnika idącego Drogą Krzyżową
Ziemowit
Szafran
Słupsk
18.04.2025 r.
czwartek, 17 kwietnia 2025
Zazdrość
Raz jeszcze wracam do listów Franza Kafki do Mileny Jesenskiej. W liście z 23. lipca 1920 r. Franz tak pisze "I wcale nie jestem zazdrosny, uwierz mi; choć doprawdy trudno pojąć, jakoby zazdrość była zbyteczna. Zawsze udaje mi się nie być zazdrosnym, lecz uznać zbyteczność zazdrości - tylko czasem". Jak to więc z ową zazdrością jest? Violetta Villas śpiewa "Nie ma miłości bez zazdrości". Nie raz słyszymy, że ktoś kogoś nie kocha, bo nie jest zazdrosny. Więc cóż to oznacza nie być zazdrosnym? Czy koniecznie trzeba być zazdrosnym, żeby kochać. Czy nie mylimy dwóch pojęć - bycia obojętnym i bycia zazdrosnym. Zresztą i jedno i drugie jest złe. Gdy kochamy nie jest nam obojętne co robi nasza ukochana czy ukochany. Chyba że jest to "samotność we dwoje", więc wspólne trwanie w iluzji małżeństwa czy partnerstwa, trzymani przez kredyty, majątek, "przysięgą na trwanie". Gdy kochamy obdarzamy zaufaniem osobę kochaną. Zazdrość jest brakiem zaufania. Nieufnością granicząca z podejrzeniem, że moja żona-partnerka tańcząc z moim znajomym chyba z nim flirtuje, bo tak się uśmiechają do siebie. Ale to jest tylko wyobrażenie zazdrosnego męża lub żony i kompletny brak zaufania, że można się dobrze bawić tańcząc z kimś innym lub rozmawiając z nim. Będąc zazdrosnym w towarzystwie sami skazujemy się na izolację, nie potrafimy się bawić, żartować, bo jedyną myślą zaprzątająca nam głowę jest obsesyjne zwracanie uwagi na żonę lub męża co robi, i niemożność zniesienia widoku, jak ktoś się dobrze bawi. Później przeradza się to w kompletny brak zaufania i chęć śledzenia nas na każdym kroku lub wręcz izolowania od towarzystwa, rodziny. Czy przy takiej dozie zazdrości posuniętej aż do śledzenia, czy jest to jeszcze miłość czy już traktowanie osoby jako swojej własności? A jednak jak zaznaczyłem na początku tego wpisu sam Franz Kafka pisze "I wcale nie jestem zazdrosny, uwierz mi; choć doprawdy trudno pojąć, jakoby zazdrość była zbyteczna. Zawsze udaje mi się nie być zazdrosnym, lecz uznać zbyteczność zazdrości - tylko czasem". Szczególnie ważne wydają się owe słowa "Zawsze udaje mi się nie być zazdrosnym, lecz uznać zbyteczność zazdrości - tylko czasem". Czy można uznać "zbyteczność zazdrości", że ona nie jest nam do niczego potrzebna? Nie od rzeczy będzie stwierdzenie, że powinniśmy tak się zachowywać, aby nie dawać komuś powodu do zazdrości. Zbyteczność zazdrości oscyluje na granicy obojętności. Natomiast bycie trochę zazdrosnym, jak pisze autor "Procesu" - tylko czasem - jest jak najbardziej na miejscu. Pierwszym bowiem znakiem miłości jest bycie czasem zazdrosnym. Tylko czasem. Nigdy częściej.
niedziela, 13 kwietnia 2025
Listy
Nadszedł Pani list, nadeszło szczęście, które się w nim kryje
Franz Kafka
Listy - relikt przeszłości? Wyparły je SMS-y, e-maile, komunikatory. Piszemy je szybko, bez zastanowienia, bez pogłębionej treści, banalnie, byle jak i z błędami. Zapomnieliśmy co znaczył list, ile trzeba było na niego czekać, i jakim świętem było otrzymanie listu od rodziców, kochanej osoby, przyjaciela, przyjaciółki itd. Wystarczy jednak zajrzeć do zbiorów epistolografii, zbiorów listów sławnych ludzi (pisarzy, poetów, uczonych, duchownych) aby przekonać się jak był to sugestywny opis naszych przeżyć, tęsknoty za bliskim, nostalgii. Listy słynnych pisarzy to prawdziwe perły nie tylko epistolografii, ale w ogóle literatury. Jakie przeżycia towarzyszą czytając list od ukochanej opisuje Franz Kafka w " Listach do Mileny" "Jak Pani sądzi? Czy mogę jeszcze do niedzieli dostać list? To byłoby rzecz jasna możliwe. Ale ta radość z listów jest bezsensowna. Czy nie wystarcza jeden, czy nie wystarcza, że się wie? Na pewno wystarcza, lecz mimo to opiera się człowiek głęboko w fotelu i pije te listy, i wie tylko, że się nie chce mu przestać pić". I cytat z drugiego listu z Meran 1 czerwca 1920 roku " Jak to pięknie, że otrzymałem Pani list i teraz muszę Jej odpowiedzieć - mimo niewyspanej głowy. Nie wiem, co mógłbym napisać, błądzę tylko pomiędzy wierszami w świetle Pani oczu i oddechu Pani ust, niczym w atmosferze pięknego, szczęśliwego dnia, który nie przestaje być szczęśliwy i piękny, choć głowa jest chora i zmęczona i choć w poniedziałek odjeżdżam przez Monachium". Poznali się w praskiej kawiarni 1919 roku. Zaiskrzyło między nimi od razu. Nigdy jednak nie udało im się żyć w związku. Spotkali się tylko dwa razy. Raz na przełomie czerwca i lipca w Wiedniu 1920 roku, drugi raz 14-15 sierpnia 1920 roku w Pradze. Oprócz tego kila chwilowych odwiedzin chorego Franza przez Milenę. Cały romans, cała miłość pozostała w listach. Znamy jednak tylko listy Franza Kafki. Listy Mileny Jesenkiej nie zachowały się. Na podstawie listów pisarza dowiadujemy się o czym pisała do niego Milena. On pisał o tym, o czym nie dowiemy się z jego powieści. Pisze więc o miłości, udrękach, lękach, chorobach. Swoją samotność, swoje cierpienie przelewał na papier listowy, jakby to był nie list, ale modlitwa, wręcz skarga, albo rozmowa zakochanych w cztery oczy w kawiarni lub przytulnym pokoju. Jakże musiało działać oczyszczająco na psychikę i serce Franza pisanie do Mileny. Przytaczam motto z listu do Mileny "Nadszedł Pani list, nadeszło szczęście, które się w nim kryje". Bywało że pisał listy codziennie. Tak jakby owo pisanie miało rekompensować fizyczny brak ukochanej. A przecież miłość domaga się spełnienia, a więc bycia razem, wspólnego dzielenia swojego losu w szczęściu i nieszczęściu, wspólnej radości i wspólnego smutku. A jednak okazało się to niemożliwe do spełnienia. Milena Jesenska - pisarka, dziennikarka, maltretowana przez swojego ojca, znanego chirurga i neurologa, przez którego została zamknięta na rok w zakładzie psychiatrycznym. Ojciec nie chciał dopuścić do jej małżeństwa z Ernestem Pollakiem - Żydem. Z mężem też nie była szczęśliwa. Zdradzał ją z innymi kobietami. Tak zrodziła się miłość do Franza Kafki. Tragiczny los pisarki dokonał się w obozie koncentracyjnym w Ravensbruk, w którym została zamordowana. Namacalnie spełniło się proroctwo autora "Procesu" i "Zamku" o totalitaryzmie, gdzie człowiek jest tylko nędznym robakiem w zbrodniczej machinie państwa totalitarnego. Na szczęście dla Kafki już po jego śmierci.
Pisząc listy dokładać trzeba staranności w pisaniu. Co innego bowiem mówić, mową potoczną. Tak dziś piszemy na komunikatorach i na mailach. Jest to więc zapisana mowa potoczna, pełna kolokwializmów. List natomiast wymaga zwięzłości, staranności, zastanowienia o czym chcemy napisać, aby to co napiszemy było eleganckie, napisane pięknym słowem. Zdarzały się też często listy pisane emocjonalnie, w których już samo pismo zdradzało emocje. Tak pisali listy wielcy artyści, pisarze i uczeni. Podobnie staraliśmy się pisać i my. Pisaliśmy na papierze listowym. Najpierw rozpoznawano charakter pisma. Pismo świadczyło o nas. Było pierwszym znakiem rozpoznawczym nas. Potem przechodziło się do czytania. Najpierw jednak, podobnie jak pisze Franz Kafka, szukaliśmy miejsca, owego fotela, aby można było "błądzić między wersami w świetle Pani oczu i oddechu Pani ust" i czytać jakbyśmy "te listy pili". Czytać kilka razy, rano i wieczorem, do snu i po przebudzeniu. Listy od ukochanej osoby przecież tylko napisane, ale tak napisane, jakby w momencie czytania kochany - kochana byli obok nas, byli z nami, siedzieli przy nas.
Zapomnieliśmy dziś w coraz bardziej pędzącym świecie, że list przykuwał naszą uwagę, był jak święto, czymś uroczystym, wyjątkowym co pobudzało naszą wyobraźnię. W świecie komunikatorów i emotikonów zapomnieliśmy o pisaniu listów. Pisaniu słowami pełnymi miłości, wycyzelowanymi, starannymi i eleganckimi. A przecież w czasach gdy pióro zastąpił laptop, można pisać listy na przykład na Wordzie, na którym można znaleźć odpowiednią czcionkę podobną do pisma i napisać list pełen uczuć. Wymaga to skupienia i wsłuchania się w siebie, o czym chcemy pisać, aby czytająca osoba mogła się wzruszyć słowami i je "pić". Słowo pisane w liście znaczy więcej od mowy potocznej i maili. To wręcz literacko ujęte słowa dla drugiej osoby, oznaczające szacunek i zaufanie do niej, a nawet miłość. Takie są listy Kafki do Mileny.
Polecam gorąco przeczytanie listów Franza Kafki i Mileny Jesenskiej