Raz jeszcze wracam do listów Franza Kafki do Mileny Jesenskiej. W liście z 23. lipca 1920 r. Franz tak pisze "I wcale nie jestem zazdrosny, uwierz mi; choć doprawdy trudno pojąć, jakoby zazdrość była zbyteczna. Zawsze udaje mi się nie być zazdrosnym, lecz uznać zbyteczność zazdrości - tylko czasem". Jak to więc z ową zazdrością jest? Violetta Villas śpiewa "Nie ma miłości bez zazdrości". Nie raz słyszymy, że ktoś kogoś nie kocha, bo nie jest zazdrosny. Więc cóż to oznacza nie być zazdrosnym? Czy koniecznie trzeba być zazdrosnym, żeby kochać. Czy nie mylimy dwóch pojęć - bycia obojętnym i bycia zazdrosnym. Zresztą i jedno i drugie jest złe. Gdy kochamy nie jest nam obojętne co robi nasza ukochana czy ukochany. Chyba że jest to "samotność we dwoje", więc wspólne trwanie w iluzji małżeństwa czy partnerstwa, trzymani przez kredyty, majątek, "przysięgą na trwanie". Gdy kochamy obdarzamy zaufaniem osobę kochaną. Zazdrość jest brakiem zaufania. Nieufnością granicząca z podejrzeniem, że moja żona-partnerka tańcząc z moim znajomym chyba z nim flirtuje, bo tak się uśmiechają do siebie. Ale to jest tylko wyobrażenie zazdrosnego męża lub żony i kompletny brak zaufania, że można się dobrze bawić tańcząc z kimś innym lub rozmawiając z nim. Będąc zazdrosnym w towarzystwie sami skazujemy się na izolację, nie potrafimy się bawić, żartować, bo jedyną myślą zaprzątająca nam głowę jest obsesyjne zwracanie uwagi na żonę lub męża co robi, i niemożność zniesienia widoku, jak ktoś się dobrze bawi. Później przeradza się to w kompletny brak zaufania i chęć śledzenia nas na każdym kroku lub wręcz izolowania od towarzystwa, rodziny. Czy przy takiej dozie zazdrości posuniętej aż do śledzenia, czy jest to jeszcze miłość czy już traktowanie osoby jako swojej własności? A jednak jak zaznaczyłem na początku tego wpisu sam Franz Kafka pisze "I wcale nie jestem zazdrosny, uwierz mi; choć doprawdy trudno pojąć, jakoby zazdrość była zbyteczna. Zawsze udaje mi się nie być zazdrosnym, lecz uznać zbyteczność zazdrości - tylko czasem". Szczególnie ważne wydają się owe słowa "Zawsze udaje mi się nie być zazdrosnym, lecz uznać zbyteczność zazdrości - tylko czasem". Czy można uznać "zbyteczność zazdrości", że ona nie jest nam do niczego potrzebna? Nie od rzeczy będzie stwierdzenie, że powinniśmy tak się zachowywać, aby nie dawać komuś powodu do zazdrości. Zbyteczność zazdrości oscyluje na granicy obojętności. Natomiast bycie trochę zazdrosnym, jak pisze autor "Procesu" - tylko czasem - jest jak najbardziej na miejscu. Pierwszym bowiem znakiem miłości jest bycie czasem zazdrosnym. Tylko czasem. Nigdy częściej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz