Zbliżały się święta Bożego Narodzenia. Pachniały wypastowane podłogi. Pachniała świeżo kupiona choinka. Stawialiśmy ją związaną w rogu nieogrzewanego pokoju, aby w chłodzie nie opadły igły. Z pawlaczy wyciągano bombki. Odkurzało. Czyściło. Przeglądało. Robiło się z papieru kolorowego łańcuchy. W wigilię ubieraliśmy choinkę. Dziś ubiera sią dwa tygodnie wcześniej. I odbieramy sobie częściowo czas adwentowego oczekiwania. Dziecięco niecierpliwego – kiedy wreszcie będzie Wigilia. Gdy więc przyszła, nareszcie można było ubrać choinkę. Przynosiliśmy ją w przeddzień do stołowego pokoju, uwalniając z niewoli kąta zimnego pokoju i sznurka. Oprawialiśmy w drewniany stojak. Stawialiśmy między oknami. Całe mieszkanie wypełnione było zapachem żywicy i igliwia.
Ubieranie w Wigilię to była ceremonia. Zaczynaliśmy od czubka. Potem od najmniejszych. Następnie zawieszano owalne z wklęsłym, karbowanym stożkiem. Następnie duże. Łańcuch. Anielski włos. Na końcu, na środkowej gałązce zawieszaliśmy niebiesko-żółtą, wydłużoną, eliptyczną bombkę z namalowanym w pozycji zjazdowej narciarzem na śniegu. Kijki trzymał pod ramionami. Czapeczkę miał na głowie. Narciarz, bo tak nazywaliśmy ową bombkę, był z nami od dzieciństwa. Najważniejszą bombką na choince. Był niczym talizman. Otoczony szczególną uwagą. Prawie że estymą, admiracją. Inne bombki spadały i tłukły się na setki kolorowych szkiełek jak w kalejdoskopie. Narciarz też spadał kilka razy, ale się nie tłukł. Zamieraliśmy, gdy zobaczyliśmy jak zsuwa się z gałązek wraz z suchymi igłami. Ale jakimś dziwnym trafem, jakimś zrządzeniem losu nie tłukł się. Jakby miał coś w sobie szczególnego. Coś co nie pozwalało mu na zniszczenie.
Lata mijały. Święta nadal obchodziliśmy rodzinnie. Do świątecznego stołu dosiadły nasze żony. Później nasze dzieci. Mieliśmy swoje mieszkania, swoje zwyczaje, swój sposób świętowania, ale w Boże Narodzenie spotykaliśmy się u mamy. Patrzyliśmy, mężowie i ojcowie, czy na choince został zawieszony narciarz? Czy nie został przypadkiem zapomniany? Czy nic mu się nie stało?
Zmieniły się bombki na choince. Przyszła moda na duże i jednokolorowe. Świeczki zastąpiły lampki a on nadal zawieszany był w centrum choinki. Na pewno był czymś ważniejszym, niż tylko pamiątką. Ale czym? Czy stał się niemym świadkiem historii rodziny jak antyczne meble, obrazy, portrety? Wtedy jeszcze tego nie wiedzieliśmy? Po prostu był najważniejszą naszą bombką. Pamiątką. Ale pamiątką niezwykłą.
Powoli jednak wszystko ulegało zmianie. Święta zaczęliśmy obchodzić we własnych domach. Ten czas przyjść musiał. Tak jak ptaki opuszczają gniazda i zakładają własne, tak i my założyliśmy swoje i zaczęliśmy świętować u siebie. Tym razem mama spędziła święta u nas. Brat u siebie. Do niej postanowiliśmy pojechać w Nowy Rok. W drugi dzień świąt odwieźliśmy mamę do domu. Po powrocie zadzwoniła i powiedziała, że narciarz spadł i się potłukł na drobne kawałeczki.
Byliśmy autentycznie tym poruszeni. Przecież tyle lat był.
Te napisane po latach zdania są refleksją. Może podobnie do nas nie lubił samotnych Wigilii i Świąt? Może poczuł się opuszczony? Może zawsze chciał widzieć na wieczerzy wigilijnej całą rodzinę. Gdy tymczasem, każdy poszedł w swoją stronę.
Ziemowit Szafran
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz