1maja 1982
roku. Święto Pracy. Pół roku od
wprowadzenia stanu wojennego. Pół roku działacze „Solidarności” z Lechem Wałęsą
na czele, są internowani. Ludzie są jeszcze w szoku brutalnego przerwania
działalności NSZZ „Solidarność”. W ten dzień zawsze był pierwszomajowy pochód. Czy będzie i tym razem? Pytania nasuwały się same. Będzie, ale pod kontrolą Partii i SB. NSZZ „Solidarność” nie działała.
Przywódca internowany. Inni działacze także. Czy w ogóle Stoczniowcy, którzy
utworzyli NSZZ „Solidarność”, chcieliby brać udział w pochodzie, bez działaczy
związkowych. „Zabierz pasterza a owce się rozproszą”. Nie rozproszyły się. I tak zresztą, pochód był raczej pokazem uznania dla PZPR, niż manifestacją
robotniczą. Pochód ruszył, jak zwykle w
Szczecinie, aleją Wyzwolenia. Nie był, mimo starań władzy, radosny i
spontaniczny jak w latach 70-ych. Przeszedł szybko. O dziwo reprezentacja Stoczniowców
była bardzo duża. Nikt jednak nie wiedział o ich prawdziwych zamiarach.
Spokojnie przeszli koło trybuny honorowej, po czym skierowali się w stronę
Bramy Portowej. Tam pochód się rozchodził. Stały samochody dostawcze z piwem,
oranżadą, kiełbasą, lodami. Jednym słowem władza zadbała, by był festyn. Jednak Stoczniowcy się nie rozeszli. Potężna kilkutysięczna grupa skierowała się aleją 3-Maja w stronę ulicy
Narutowicza. Oglądałem pochód z córką. Zauważyliśmy przemarsz stoczniowców. Doszedłszy do placu Żołnierza szybkim krokiem zmierzaliśmy na plac Grunwaldzki, by stamtąd pojechać tramwajem linii nr „4” do
domu.
Wysiedliśmy na przystanku przy ulicy
Narutowicza. Właściwie mogłaby się nazywać aleją Kasztanową. Setki kwitnących kasztanowców
stojących w szpalerach. Nazywaliśmy ją po prostu „Kasztanami”. W domu
mówiliśmy, że idziemy na „Kasztany”. Wiadomo było, że będziemy na Narutowicza. Gdy wysiedliśmy z tramwaju, naszą uwagę przykuł potężny śpiew. Chór męskich
głosów skandował-„uwolnić Lech-zamknąć Wojciecha”, „Lech Wałęsa-niech żyje”. Pochód szedł powoli. Majestatycznie i niespiesznie. W cieniu kwitnących
kasztanowców, powstał falujący las tysięcy podniesionych rąk z ułożonymi
palcami w kształcie litery „V”. Kierowali się w stronę Cmentarza Centralnego na
ul. Ku Słońcu, na groby pomordowanych stoczniowców w Grudniu 1970 roku. Obraz tego pochodu, prawdziwego, mam do dziś przed oczami. Znam jeszcze
tylko jeden bardzo sugestywny opis pochodu, manifestacji. Opis manifestacji
robotniczej z „Przedwiośnia” - Stefana Żeromskiego. Wtedy mieliśmy po 30 lat. Mieliśmy dość życia na kartki. Mieliśmy dość talonów
na lodówki, samochody, pralki, wczasów FWP i czekania 25 lat na mieszkanie.
Mieliśmy dość zakłamania władzy.
A dziś?
Czy 30-latkowie, a więc jak my w tamtych latach, potrafią się zerwać do
wielotysięcznego protestu? Czy potrafią powiedzieć władzy dość? Czy potrafią
zawalczyć o swoje? Wykrzyczeć gniew, bo tylko taką formę protestu władza
usłyszy. Jakiekolwiek pisanie na mediach społecznościowych jest mało skuteczne, albo
wcale. Władza boi się protestów ulicznych. Nie po to kupuje armatki wodne, żeby gasić
pożar łąk nad Biebrzą. Gniew trzeba wykrzyczeć, jak stoczniowcy w pochodzie 1 maja w 1982 roku w Szczecinie. Nieraz w strumieniach armatek wodnych.
Ziemowit Szafran
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz