niedziela, 6 lipca 2025

W cieniu wielkiego pisarza

 


    

 
 O Jarosławie Iwaszkiewiczu wiemy dużo, a nawet bardzo dużo. Powieści, nowele, opowiadania, poezje, dzienniki i listy to dorobek literacki autora "Panien z Wilka", który dobrze znamy. A przecież był także sekretarzem Marszałka Sejmu - Macieja Rataja, pracował w ambasadzie polskiej w Kopenhadze, był prezesem Związku Literatów Polskich. Historią życia Iwaszkiewicza można by obdzielić kilka osób. Mniej i to zdecydowanie wiemy o jego żonie-Annie Iwaszkiewicz z domu Lilpop. Jej właśnie poświęca swoją opowieść  "W stronę Anny" - Sylwia Góra. Tytuł przynosi na myśl pierwszy tom cyklu powieściowego " W poszukiwaniu straconego czasu" Marcela Prousta "W stronę Swanna". Fragmenty tego tomu przetłumaczyła Anna Iwaszkiewicz. Kobieta tyleż utalentowana co nieszczęśliwa, na której psychice zaciążyły niewątpliwie najpierw porzucenie przez matkę  w wieku dwóch lat. Jadwiga Lilpop-żona Stanisława zakochała się bowiem w pianiście Józefie Śliwińskim i dla niego odeszła od męża i dzieci. Jak musiało odbić się na psychice dwuletniej dziewczynki odejście matki o tym pisze Sylwia Góra. Powiedzieć można usprawiedliwiając matkę Anny - "serce nie sługa" . Sama Jadwiga Lilpop tak pisała "Kto nie żył w sferze promieniowania człowieka genialnego, kto nie dzielił życia wielkiego artysty, nie przebywał w zaczarowanym świecie poezji, nie miał tej egzystencji, gdzie do czegoś się dąży, czegoś oczekuje,[...] kto nie oddychał powietrzem wolnem od wszelkiego materializmu, ten nie może mieć pojęcia, jak ciężko potem [żyć] wśród bezdusznego tłumu. Jedyną ucieczką, jedyną pociechą moją jest muzyka i ten świat najdroższych mi wspomnień. Choć żyć niemi ma końca". Można to zrozumieć, ale nie można zrozumieć porzucenia dwuletniego dziecka. Nie wiem czy Jadwiga Lilpop wiedziała, że biorąc rozwód, porzucając męża dla innego, przede wszystkim porzuca dziecko.  Drugą traumą jakby dopełniającą obciążenie psychiczne była samobójcza śmierć ojca w roku 1930.  Przed tym Stanisław Lilpop często zapadał w depresję, co odziedziczyła Anna. Pierwszy psychiczny kryzys miała Anna mając 13 lat. W latch późniejszych, już będąc żoną Jarosława, załamanie nerwowe doprowadziło do leczenia nerwów najpierw w Batowicach a później w Tworkach. Wojnę Anna zniosła bardzo dobrze. Była znacznie bardziej odważna w swych poczynaniach i niesieniu pomocy niż mąż. W latach późniejszych, zbliżając się do jesieni życia, szczególnie przy jego końcu Anna znów zapadła w silne stany lękowe i depresję. Chcąc nad nimi zapanować popadła w bigoterię i dewocję.  
 Anna nie uczęszczała do szkoły powszechnej. Pobierała naukę w domu. Zadecydowała o tym ciotka Anny - Aniela Pilawitzowa, która de facto sprawowała opiekę nad dzieckiem po odejściu matki. Pobierała naukę w domu. Uczyły ją najlepsze guwernantki. Tym niemniej kompleks braku matury państwowej pozostał.  Ojciec też skłaniał się raczej do pobierania przez córkę nauki w domu niż w szkole. Córki Hani i Jarosława - Maria i Teresa - twierdzą, że to wynik "ciasnawego mieszczańskiego poglądu Lilpopów". Hanna jednak otrzymała gruntowne i staranne wykształcenie. Jednak tak wtedy, jak i dziś w Polsce liczy się dyplom i świadectwo ukończenia szkoły i sam talent niestety nie wystarcza. Można rzec, że to też "polski ciasnawy pogląd". Wystarczy rozejrzeć się, aby dostrzec ilu znanych pisarzy zagranicznych i polskich nie miało ukończonych szkół, bądź je porzucili: William Faulkner, Mark Twain, George Bernard Shaw czy Marek Hłasko. Swoją cegiełkę do nierozwinięcia w pełni talentu literackiego Hani dołożył sam Jarosław, który lekceważył jej pisarstwo. Z jednej strony krytykując "niedanie Hani odpowiedniego wyksztalcenia" z drugiej strony podchodząc lekceważąco do jej prób pisania. A była kobietą wszechstronnie utalentowaną. Tak muzycznie, jak literacko. Wystarczy przeczytać jej Dziennik lub listy do Jarosława, jak pięknym literackim stylem są pisane. Trzeba było mieć nietuzinkowy talent, aby grać partie fortepianową Skriabina w Filharmonii Narodowej. Twórczość literacka Anny Iwaszkiewicz to przede wszystkim eseje na temat twórczości Marcela Prousta i przetłumaczenie kilku rozdziałów " W stronę Swanna" I tomu cyklu "W poszukiwaniu straconego czasu", eseje na temat Josepha Conrada i Thomasa Manna. Tłumaczyła głównie literaturę francuską i literaturę anglojęzyczną - Merton i Whitehead. Jej najwybitniejszym dziełem są Dzienniki i wspomnienia oraz wspomnienia o Karolu Szymanowskim.  Dziw bierze, że tak utalentowana kobieta została tak niedoceniona. Sama zresztą nie wierzyła w swój talent mówiąc, że jej twórczość jest mało znacząca, albo, co bardziej prawdopodobne po prostu swoje życie i swoją twórczość poświęciła Jarosławowi, żyjąc jak pisała w "cieniu wielkiego pisarza". 
Zapraszam do lektury "W stronę Anny"

  

sobota, 28 czerwca 2025

Miłość i przyjaźń - nie tylko moimi oczami

   Czytam książkę Sylwii Góry "W stronę Anny". Tę bardzo interesującą książkę omówię w następnym wpisie. Chcę się zatrzymać na fragmencie dotyczącym miłości i przyjaźni, a tych dwóch stanów życia ze sobą,  doświadczali Anna i Jarosław Iwaszkiewiczowie, a byli małżeństwem przez 58 lat. Na stronie 158 autorka książki przytacza cytat: "Jak ludzie wszystko głupio  nazywają: na ogół to szaleństwo, które może czasem prędko się skończyć, które nie wytwarza żadnej konieczności przeżywania wszystkiego razem, egoistyczne  w swej zachłanności - to tylko nazywają miłością. A to co łączy nas po dziesięciu latach może być tym, czym jest - nierozerwalną częścią własnego istnienia, jakże to powinno się nazwać? Ja właśnie to jednak przede wszystkim nazywam miłością. Listy Jarosława narzeczeńskie z Paryża - a choćby tegoroczne, codzienne z Zakopanego, cóż za różnica! Teraz rzeczywiście nie umiemy żyć już bez siebie, i to jest to wielkie uczucie, które pomimo wszystkiego, co teraz gadają, wytwarza tylko małżeństwo". Na stronie 186 autorka przytacza następujący cytat "Przykro mi, jak wiem, że masz taką fazę, a jednak miło mi, że odczuwasz moją nieobecność; tak, mój drogi, to nasza przyjaźń , to jest to najważniejsze i im więcej widzę małżeństw, tym bardziej to cenię; bez tego właściwie to wszystko nie ma sensu, zwłaszcza kiedy tak dużo ludzi przestaje być kochankami".

  Słowa  Anny Iwaszkiewicz uważam za bardzo trafne. Nie ma małżeństwa bez przyjaźni. Owo "szaleństwo" miłości prędzej lub później, ale się wypali. Jesteśmy w miłości zaślepieni niczym słońcem. Nie wyobrażamy sobie chwili bez ukochanej/ukochanego. Jednak ów ogień nie trwa wiecznie. Jak każdy ogień zaczyna palić się słabszym płomieniem.  I wtedy zaczyna się czas próby. Na ile gotowi jesteśmy na zaakceptowanie odmienności każdego. Przecież każdy z nas ma swój świat, swoje zainteresowania, swoich znajomych. Przyjaźń pozwala na ową " niecierpliwość czekania". Przyjaźń to zaufanie, wzajemne oddanie i pomoc, czekanie na powroty, wspólne wyjazdy, ale i samotne chwile czekania na siebie. Każdą jednak miłość i każdą przyjaźń może zniweczyć egoizm i zaborczość. Gdy najbliższy/najbliższa jest tylko dla nas i staramy się sprowadzić związek do bycia razem, na wyłączność.  Anna Iwaszkiewicz pisze "Wydaje mi się, że takie małżeństwa bardzo serio (jeśli są takie), to właśnie są nie na serio, to znaczy takie niepewne, które się rozlatują, jak przejdzie namiętność". Dla higieny małżeńskiej/partnerskiej dobre są chwile, tych paru dni, kilku tygodni rozłąki. Gdy kiedyś czekaliśmy niecierpliwie na list wyglądając listonosza. Dziś czekamy na telefon, Skype'a,, informację na komunikatorze.  Ale to czekanie i tęsknota  nas scala. Bez tego nie ma mowy, aby długo przetrwały pary. I może właśnie dlatego, dzisiaj małżonkowie tak szybko się rozchodzą, ponieważ nie potrafią przejść do przyjaźni, jak Anna i Jarosław Iwaszkiewiczowie, jak ja i moja śp. żona, która wymyśliła samotne wyjazdy dla odpoczynku od siebie, dla owej higieny małżeńskiej i tęsknoty  za sobą. 


 Niecierpliwość czekania

 Wyjechałaś na tydzień na dwa
 Pozostała martwa natura mieszkania
 Cisza przestrzeni
 Zatrzymane w kadrze uśmiechy
 Sypialnia z nutą twoich perfum
 Wolność z odcieniem tęsknoty
 Niecierpliwość czekania
 Na rozmowy wieczorem
 Dysonanse nastrojów
 Nocą szeptem wypowiadane dialogi
 Wspólne splatanie węzłów i rozplatanie

 Ziemowit Szafran

  


czwartek, 19 czerwca 2025

Rzeczpospolita kibolska

    Ostatnio przeczytałem książkę Marcina Pietraszewskiego "Wojny Niebieskie".  Dziennikarz "GW" pisze przede wszystkim o Psycho-Fansach, czyli  pseudokibicach Ruchu Chorzów, ale nie tylko. Książka jest reportażem, napisanym w formie wspomnień z kilku lat obserwacji śląskich pseudokibiców. Pseudokibiców to słowo zbyt łagodne. Należałoby pisać wprost - stadionowych oprawców, choć działalność grup i ich macki wykraczają daleko poza stadiony. Książka robi  wstrząsające wrażenie. Jak bardzo bowiem trzeba być wyzutym z wszelkich ludzkich uczuć i empatii, jak bardzo trzeba nie mieć sumienia, aby po skatowaniu na śmierć jednego z guru zabrzańskiej Torcidy przez chorzowskich Psycho-Fansów, jechać spokojnie na stację benzynową na hot-dogi na ostro . Jakim kodeksem kierują się chorzowscy Psycho-Fansi i kibole innych śląskich i nie tylko śląskich klubów. Żadnym, dosłownie żadnym kodeksem etycznym, jako normie moralnej i prawnej. Jest prawo grupy i nienawiści do innych klubów. Druga drużyna to nie rywal, to nie przeciwnik - to wróg. Wróg śmiertelny. Trzeba więc go bić, nienawidzić. Skąd wziął się ruch pseudokibicowski? Trudno się zgodzić, że tylko z rodzin dysfunkcyjnych. Być może szeregowi członkowie tak, ale bonzowie grup, tu już śmiem wątpić. Są jak "ojcowie chrzestni" w mafiach. Często dobrze a nawet świetnie  wykształceni. Tyle tylko, że wcale ich nie obchodzi drużyna, której rzekomo kibicują. Liczy się przede wszystkim szmal. Po co pracować w firmach, skoro można zarobić łatwo kasę. Sprowadzają i sprzedają działki narkotyków, dopalaczy, przemycają papierosy. Mało tego. Informatycy Psycho-Fansów potrafią się włamać do systemów komputerowych, mają swój wywiad, zakładają przeciwnikom GPS i ich śledzą. Sprowadzają z zagranicy fury narkotyków. A wszystko to działo się pod nosem policji.  Ale Psycho-Fansi i inne kibole, to pieszczochy polityków i KK. Dla nich to  obrońcy wiary i tradycji narodowych, więc potencjalni wyborcy, gdy dodamy jeszcze ich rodziny i sympatyków, to ilość zwolenników  radykalnej prawicy poważnie się zwiększa.
  Mają swoich prawników, których opłacają. Czują  się więc bezkarni. A bezkarność powoduje narastanie w nich bestialstwa. Dopiero gdy do akcji weszło CBŚP  grupa Psycho-Fans została rozbita (po latach "ciuciubabki" z policją i wręcz jej nieudolności) - 14 szefów gangu odsiaduje karę więzienia. Ale to nie wszystko. Zażarcie bronią swoich facetów żony i partnerki. Nie wiem tylko czy bronią facetów, czy swojej wygody życia? Posiadania samochodów, kasy na najdroższe ciuchy za granicą, wczasy zagraniczne itd. Są też bierni sympatycy "niedźwiadków", niewidzący nic złego w tym co robią, poza tym, że chłopcy muszą się wyszumieć. Krąg zła jest o wiele większy niż tylko samych czynnych kiboli.
     Książka nie jest tylko reportażem z działania Psycho-Fans i kiboli innych klubów.  Jest oskarżeniem wobec państwa i jego nieudolności. Państwo, które dopuszcza, aby powstały przy jego boku organizacje przestępcze, mające struktury i  hierarchię jak KK nie jest godne zaufania. Guru gangu to kardynał albo biskup. Z nim nie ma dyskusji. Szeregowi członkowie to "mali wyrobnicy" do "ustawek" i bicia przeciwników. Państwo, które  nie egzekwuje prawa, które pozwala na szerzenie się jawnej przestępczości i patologii, ma w strukturach policji  pseudokibiców, jest słabe i bezradne i nie wzbudzające respektu. Efekty widzimy podczas wyborów.

piątek, 9 maja 2025

Wybór

 Wybory prezydenckie coraz bliżej. Nie chce  jednak w tym wpisie prowadzić jakiejkolwiek agitacji za tym lub owym albo ową. Nie. Zamieszczam tylko mój wiersz "Wybór". Wybierając bowiem, zawsze wybieramy jakieś następstwa. Warto o tym pamiętać...

Wybór

Przyszło nam wybierać
Zawsze
To albo tamto
Tą lub ową
Tego lub owego
Wedle wiedzy i upodobania
Rozkazu serca
Nieraz  braku wiedzy
Kiepskiego gustu
Nieraz w ciemno
Albo na przekór
Komuś i sobie
Lub zdrowemu rozsądkowi
Tak czy owak
Czy to czy tamto
Czy tą czy owego
Zawsze wybieramy
               KONSEKWENCJE

 

Ziemowit Szafran

Słupsk

06.05.2025 r.


niedziela, 4 maja 2025

Skąd ten owczy pęd w Tatry

 


  Majówkę mamy za sobą, a skoro mamy maj, to w niedalekiej perspektywie wakacje. Przedsmak tego, co będzie się działo w naszych największych górach latem, mogliśmy oglądać w relacji telewizyjnej znad Morskiego Oka 01. maja 2025 r. Wszyscy więc gromadnie szli nad położone pod masywem Mięguszowieckich olbrzymów jezioro. Wydawałoby się cóż w tym dziwnego, gdyby nie to, że bycie w Tatrach dla większości oznacza pójście nad Morskie Oko, zaliczenie Giewontu, Doliny Kościeliskiej i Chochołowskiej i ostatnio Rysów, choć to już bardziej dla wytrwałych. Zatem latem Zakopane i Tatry odwiedzają tłumy wczasowiczów,  którzy za cel obrali sobie zobaczenie tego co najłatwiejsze. Zakątki najłatwiej dostępne, gdzie nie tylko są piękne widoki, ale i przede wszystkim schroniska. I nie wiem czy owi miłośnicy Morskiego Oka nie są bardziej miłośnikami szarlotki, kawy, coca-coli i piwa wyborów wszelakich. Owszem przejście nawet dziewięciokilometrowej asfaltowej drogi wymaga sporo wysiłku, zatem trzeba utracone kalorie koniecznie uzupełnić.  I tak jest nie tylko w kierunku Morskiego Oka, ale i do Doliny Kościelskiej, Doliny Strążyskiej, Doliny Chochołowskiej czy szlakiem z Brzezin do Murowańca, ponieważ jest najłatwiejszy. Trudniejsze szlaki do Murowańca a właściwie do Hali Gąsienicowej i dalej do Czarnego Stawu Gąsienicowego przez Dolinę Jaworzynki lub Boczań są znacznie bardziej trudniejsze i wymagające, więc mniej uczęszczane. Zastanawiam się jakby owa turystyka schroniskowa wyglądała, gdyby schronisk nie było. Czy owo zainteresowanie Morskim Okiem byłoby aż tak duże. Zauważmy, że w schronisko w Dolinie  Pięciu Stawów już tak oblegane nie jest, bo dojście do niego wymaga sporego wysiłku. Jest owszem sporo, ale zaawansowanych turystów. A wąwóz Kraków pusty, Dolina Liliowe pusta, Dolina Małej Łąki pusta. Ale tam nie ma schronisk!!!. Czyżby więc tam gdzie schronisko, szarlotka, kawa i piwo tam owczy pęd? Argument raczej nie do obalenia. 
 Inną kwestią jest owczy pęd na Giewont i Rysy? Kolejki aby wejść, cyknąć selfie i wpuścić na Fb. Aczkolwiek wejście na Rysy wymaga kondycji, to jednak nie wszyscy ją mają. Są źle ubrani. Idą w adidasach. W takim wyposażeniu łatwo o poślizg i nieszczęście. Nie  będę wnikał dlaczego tak się nieodpowiednio turyści ubierają? Wybieranie się jednak w adidasach, krótkich spodenkach, na Rysy lub Orla Perć świadczy o kompletnym braku wyobraźni i lekceważeniu Tatr jako gór wysokich. Dorota Rasińska-Samoćko, zdobywczyni wszystkich 8-tysieczników w Himalajach, przed wyjazdem w najwyższe góry świata, trenowała m.in. w Tatrach. W wywiadzie na YT powiedziała, że Tatry to bardzo wymagające góry. Chcąc pojechać w Alpy lub Himalaje trenować musi w Tatrach, bo są bardzo strome. A polscy wakacyjni zdobywcy Rysów jakby w ogóle tego nie doceniali. Jakby lekceważyli stromość Tatr, wysokość. Jakby ich zawodziła wyobraźnia. Do tego dochodzi często nieznajomość szlaków, zmiennych warunków w górach. Zauważyć wypada, że ów pęd dotyczy tylko Giewontu i Rysów. Nie uświadczymy tłoku na Mięguszowieckie, na Wysoką, na  Wrota Chałubińskiego, Mnicha czy Kościelca. Więc te dwie góry są oblegane, bo Giewont wydaje się dziecinnie łatwy, a wejście na Rysy, najwyższy nasz szczyt, ma coś z megalomanii. Nie wspomniałem jeszcze o Kasprowym Wierchu, na który oczywiście najlepiej wjechać kolejką linową. Stoją więc tasiemcowe kolejki do kas, aby wjechać na Kasprowy. A przecież można przy pewnej dozie wysiłku i przygotowania pójść szlakiem przez Myślenickie Turnie i mieć naprawdę wspaniałą i satysfakcjonującą wyprawę. Ale po co, skoro można kolejką i w dodatku można pójść na szczycie do baru na pizzę, piwo, kawę i szarlotkę, aby potem tą samą  kolejką zjechać w dół do Kuźnic.
Czy jednak ów pęd w Tatry jest oby w nasze najwyższe góry, czy do schronisk tam położonych a potem na Krupówki? Wydaje mi się, że do schronisk, jeśli nawet owi turyści sobie tego w pełni nie uświadamiają. Po drodze zostawiają pasma Beskidów, Gorców, Pienin itd. Każdemu wedle gustu, wyobraźni, pasji i przygotowania.

środa, 30 kwietnia 2025

Dorosłe dzieci mają żal

   To tytuł piosenki zespołu "Turbo" z 1982 roku.  Jednak ja nie chcę pisać o muzyce rockowej, ale o znacznie bardziej poważnym problemie, jakim stają się dla ludzi młodych, starzejący się rodzice. W "majówkowym" Tygodniku Powszechnym przeczytałem artykuł "A jeśli to spadnie na mnie". Prawie wszyscy młodzi ludzie nie wyobrażają sobie opieki w jednym domu nad starzejącym się rodzicem. A już nie do pomyślenia jest rodzic schorowany i zniedołężniały. Na opiekę nie ma ani czasu, ani warunków, ani sił. Niektórzy z pytanych zakładają a priori, że nie dadzą rady. Ich frustracji wtóruje autorka artykułu Martyna Pietrzak-Sikorska.  Po części rozumiem obawy i frustrację młodych. Czasy są tak bezwzględne, że nie tolerują nie oddania się całkowicie pracy, a cóż dopiero mówić o opiece nad rodzicem, gdy ledwo dają radę z utrzymaniem  rodziny. Dla seniorów staje się to też kłopotliwe, jako że większość nie chce być ciężarem dla dzieci. A co będzie gdy staną się "kłopotem"? Starsi pamiętają też, że wychowywali dzieci, dziś rodziców wnuków, mieszkając razem z rodzicami i czekając na mieszkanie spółdzielcze 20-25 lat. Inna była jednak mentalność i jakoś przetrwaliśmy wspólne gnieżdżenie się w jednym mieszkaniu. Dzisiaj jednak model opieki absolutnej nad seniorem nie ma racji bytu. Kiedyś mieszkając pod wspólnym dachem opiekę dzielono na kilka bliskich osób. Dziś ciężar odpowiedzialności przesunął się na jedną osobę, która mieszka najbliżej lub jest w stanie przyjąć pod swój dach rodzica wymagającego opieki. Młodzi ludzie nie są gotowi na wyzwanie ani pd względem finansowym ani emocjonalnym. Tyle streszczenia artykułu.
 Wydaje mi, że jest to dość jednostronne przedstawienie problemu. Niedawno zmarł mój brat. Schorowanym ojcem opiekowało się przez 16  lat dwóch synów. Więc jednak można. Nie chcieli słyszeć o oddaniu ojca do DPS czy ZOL. Z całą odpowiedzialnością stwierdzam, że gdyby nie ich opieka, brat mój odszedłby z tego świata znacznie wcześniej.
    Z kolei moje dzieci mają problem nie w tym, aby opiekować się w razie czego starszym ojcem, ale co zrobić i jak, aby go sprowadzić z innego miasta gdzie mieszka, do miasta w którym mieszkają. I co ważne sprowadzić do mieszkania własnego. Poza tym w okresie wakacji wyjeżdża systematycznie do rodziny za granicą. Bardzo ważną rzeczą jest umiejętność zagospodarowania sobie czasu wolnego będąc samemu. To pozwala na bliskie kontakty , nie bycie samemu, co bardzo pozytywnie wpływa na kondycję psychiczną i fizyczną także.
  Państwo zaczyna też zdawać sobie sprawę z powagi problemu. Szykuje więc bony senioralne za opiekę nad seniorem. Jednak póki co jest to kropla w morzu potrzeb. Nawet bowiem zasiłki na opiekę nad starszym nie zastąpią dochodu z pracy i kosztów utrzymania rodziny. Idea oddawania seniorów do Domów Pogodnej Starości, czy Domów Pomocy Społecznej jest kosztowna. Poza tym nie każdy chce w takich ośrodkach mieszkać. Moi znajomi wolą mieszkać samotnie, ale we własnych mieszkaniach. Moją świadomość, że w razie konieczności pomoc może przyjść za późno. Jednak bycie na swoim przeważa. Czytam w artykule, że młodzi ludzie nie wyobrażają sobie opieki nad schorowanym czy samotnym rodzicem. W tle tego artykułu i toczącej się społecznej  i rządowej dyskusji na temat wieku senioralnego dostrzegam kłopot, prawie pretensje, że seniorzy w Polsce żyją coraz dłużej. Jakby "dorosłe dzieci miały żal". W tym miejscu wspomnę też wypowiedź marszałka Sejmu Szymona Hołowni na posiedzeniu plenarnym Obywatelskiego Parlamentu Seniorów, że państwo musi zmienić medianę przyrostu naturalnego sprzed 30 lat. Świadczy to tylko o tym, jak mało perspektywicznie myślą poszczególne Rządy w Polsce. Liczy się tylko wygranie wyborów, a nie wizja państwa za lat 30 lub 50. Czy naprawdę aż tak trudno było przewidzieć, że pokolenie wyżu demograficznego lat 50-tych, które obaliło komunizm, kiedyś się zestarzeje, przejdzie na emerytury i będzie wymagało większej opieki zdrowotnej. Czy naprawdę tak trudno było przeanalizować statystyki, że będziemy notować spadek urodzeń. Dziś za taką politykę płacą ludzie starsi i młodzi. Starsi wymagający coraz bardziej opieki i młodzi, którzy  z zapewnieniem takiej opieki i utrzymaniem przy tym swoich rodzin, mają poważny problem. Powrócę jeszcze do mojego niedawno zmarłego brata. Gdyby nie czuł opieki swoich synów i ich partnerek, gdyby nie wiedział, że może liczyć na natychmiastową pomoc, nie przeżyłby  po udarze jeszcze 16 lat. Kierowanie rodziców do DPS jest tylko pozornym wyjściem. Wygodnym dla jednej strony. Przeważnie łączy się z poczuciem opuszczenia własnego domu na zawsze, niczym w filmie Kazimierza Kutza "Paciorki jednego różańca". Chyba, że ktoś jest głęboko do tego przekonany, w przeciwnym razie, tęsknota za własnymi czterema kątami jest tak dojmująca, że potrafi skrócić życie, jak mojemu znajomemu, którego oddano do DPS i nigdy pobytu psychicznie nie zaakceptował.

poniedziałek, 21 kwietnia 2025

Andrzej

 Andrzej - mój brat. Odszedł dziś 21.04.2025 r. w nocy. Nam zostały: tęsknota, żal, smutek i nieodparta nadzieja, że odpoczywa w spokoju w lepszym świecie.





Andrzejowi

Zostawiłeś puste tatami
Kimono białe
Czarny mistrzowski pas
Dziś zamiast pasa
Wstęga kiru
Spowija zdjęcia
Myśli
Wspomnienia
Serca
Lecz nie Nadzieję
Ta jest owita wstęgą optymizmu
Że choć cię nie ma
Jesteś
W niepoznawalnych dla nas
Przestrzeniach

 

Ziemowit Szafran
Słupsk
21.04.2025 r.


piątek, 18 kwietnia 2025

Wielki Piątek

 

Via Dolorosa

Zwiedzając Via Dolorosa
Jesteśmy jak tamten tłum
Ciekawskich i obojętnych
Gdzie tylko Go rozumieli 
Matka, Józef z Cyreny i Weronika
Podobni tamtym
Wycieczkowicze
Myślący o jadle i spaniu
Wzdragają się zrozumieć
Co Via Dolorosa znaczy dosłownie
Nie dostrzegają  szukając souvenirów 
Samotnika idącego Drogą Krzyżową
 

 

Ziemowit Szafran
Słupsk
18.04.2025 r.

czwartek, 17 kwietnia 2025

Zazdrość

   Raz jeszcze wracam do listów Franza Kafki do Mileny Jesenskiej. W liście z 23. lipca 1920 r. Franz tak pisze "I wcale nie jestem zazdrosny, uwierz mi; choć doprawdy trudno pojąć, jakoby zazdrość była zbyteczna. Zawsze udaje mi się nie być zazdrosnym, lecz uznać zbyteczność zazdrości - tylko czasem". Jak to więc z ową zazdrością jest? Violetta Villas śpiewa "Nie ma miłości bez zazdrości". Nie raz słyszymy, że ktoś kogoś nie kocha, bo   nie jest zazdrosny. Więc cóż to oznacza nie być zazdrosnym? Czy koniecznie trzeba być zazdrosnym, żeby kochać. Czy nie mylimy dwóch pojęć - bycia obojętnym i bycia zazdrosnym. Zresztą i jedno i drugie jest złe. Gdy kochamy  nie jest nam obojętne co robi nasza ukochana czy ukochany. Chyba że jest to "samotność we dwoje", więc wspólne trwanie w iluzji małżeństwa czy partnerstwa, trzymani przez kredyty, majątek, "przysięgą na trwanie". Gdy kochamy obdarzamy zaufaniem osobę kochaną. Zazdrość jest brakiem zaufania. Nieufnością granicząca z podejrzeniem, że moja żona-partnerka tańcząc z moim znajomym chyba z nim flirtuje, bo tak się uśmiechają do siebie. Ale to jest tylko wyobrażenie zazdrosnego męża lub żony i kompletny brak zaufania, że  można się dobrze bawić tańcząc z kimś innym lub  rozmawiając z nim. Będąc zazdrosnym w towarzystwie sami skazujemy się na izolację, nie potrafimy się bawić, żartować, bo jedyną myślą zaprzątająca nam głowę jest obsesyjne zwracanie uwagi na żonę lub męża co robi, i niemożność zniesienia widoku, jak ktoś się dobrze bawi. Później przeradza się to w kompletny brak zaufania i chęć śledzenia nas na każdym kroku lub wręcz izolowania od towarzystwa, rodziny. Czy przy takiej dozie zazdrości posuniętej aż do śledzenia, czy jest to jeszcze miłość czy już traktowanie osoby jako swojej własności? A jednak jak zaznaczyłem na początku tego wpisu sam Franz Kafka pisze "I wcale nie jestem zazdrosny, uwierz mi; choć doprawdy trudno pojąć, jakoby zazdrość była zbyteczna. Zawsze udaje mi się nie być zazdrosnym, lecz uznać zbyteczność zazdrości - tylko czasem". Szczególnie ważne wydają się owe słowa "Zawsze udaje mi się nie być zazdrosnym, lecz uznać zbyteczność zazdrości - tylko czasem". Czy można uznać  "zbyteczność zazdrości", że ona nie jest nam do niczego potrzebna? Nie od rzeczy będzie stwierdzenie, że powinniśmy tak się zachowywać, aby nie dawać komuś powodu do zazdrości. Zbyteczność zazdrości oscyluje na granicy obojętności. Natomiast  bycie trochę zazdrosnym, jak pisze autor "Procesu" - tylko czasem - jest jak najbardziej na miejscu. Pierwszym bowiem znakiem miłości jest bycie czasem zazdrosnym. Tylko czasem. Nigdy częściej.

niedziela, 13 kwietnia 2025

Listy

  Nadszedł Pani list, nadeszło szczęście, które się w nim kryje
                                                                                      Franz Kafka

 Listy - relikt przeszłości? Wyparły je SMS-y, e-maile, komunikatory. Piszemy je szybko, bez zastanowienia, bez pogłębionej treści, banalnie, byle jak i z błędami. Zapomnieliśmy co znaczył list, ile trzeba było na niego czekać, i jakim świętem było otrzymanie listu od rodziców, kochanej osoby, przyjaciela, przyjaciółki itd. Wystarczy jednak zajrzeć do zbiorów epistolografii, zbiorów listów sławnych ludzi (pisarzy, poetów, uczonych, duchownych) aby przekonać się jak był to sugestywny opis naszych przeżyć, tęsknoty za bliskim, nostalgii. Listy słynnych pisarzy to prawdziwe perły nie tylko epistolografii, ale w ogóle literatury. Jakie przeżycia towarzyszą czytając list od ukochanej opisuje Franz Kafka w " Listach do Mileny" "Jak Pani sądzi? Czy mogę jeszcze do niedzieli dostać list? To byłoby rzecz jasna możliwe. Ale ta radość z listów jest bezsensowna. Czy nie wystarcza jeden, czy nie wystarcza, że się wie? Na pewno wystarcza, lecz mimo to opiera się człowiek głęboko w fotelu i pije te listy, i wie tylko, że się nie chce mu  przestać pić". I cytat z drugiego listu z Meran 1 czerwca 1920 roku " Jak to pięknie, że otrzymałem Pani list i teraz muszę Jej odpowiedzieć - mimo niewyspanej głowy. Nie wiem, co mógłbym napisać, błądzę tylko pomiędzy wierszami  w świetle Pani oczu i oddechu Pani ust, niczym w atmosferze pięknego, szczęśliwego dnia, który nie przestaje być szczęśliwy i piękny, choć głowa jest chora i zmęczona i choć w poniedziałek odjeżdżam przez Monachium". Poznali się w praskiej kawiarni 1919 roku. Zaiskrzyło między nimi od razu. Nigdy jednak nie udało im się żyć w związku. Spotkali się tylko dwa razy. Raz na przełomie czerwca i lipca w Wiedniu 1920 roku, drugi raz 14-15 sierpnia 1920 roku w Pradze. Oprócz tego kila chwilowych odwiedzin chorego Franza przez Milenę. Cały romans, cała miłość pozostała w listach. Znamy jednak tylko listy Franza Kafki. Listy Mileny Jesenkiej  nie zachowały się. Na podstawie listów pisarza dowiadujemy się o czym pisała do niego Milena. On pisał o tym, o czym nie dowiemy się z jego powieści. Pisze więc o miłości, udrękach, lękach, chorobach. Swoją samotność, swoje cierpienie przelewał na papier listowy, jakby to był nie list, ale modlitwa, wręcz skarga, albo rozmowa zakochanych w cztery oczy  w kawiarni lub przytulnym pokoju. Jakże musiało działać oczyszczająco na psychikę i serce Franza pisanie do Mileny. Przytaczam motto z listu do Mileny "Nadszedł Pani list, nadeszło szczęście, które się w nim kryje".  Bywało że pisał listy codziennie. Tak jakby owo pisanie miało rekompensować fizyczny brak ukochanej. A przecież miłość domaga się spełnienia, a więc bycia razem, wspólnego dzielenia swojego losu w  szczęściu i nieszczęściu, wspólnej radości  i wspólnego smutku. A jednak okazało się to niemożliwe do spełnienia. Milena Jesenska - pisarka, dziennikarka, maltretowana przez swojego ojca, znanego chirurga i neurologa, przez którego została zamknięta na rok w zakładzie psychiatrycznym. Ojciec nie chciał dopuścić do jej małżeństwa z Ernestem Pollakiem -  Żydem. Z mężem też nie była szczęśliwa. Zdradzał ją z innymi kobietami. Tak zrodziła się miłość do Franza Kafki. Tragiczny los pisarki dokonał się w obozie koncentracyjnym w Ravensbruk, w którym została zamordowana. Namacalnie spełniło się proroctwo autora "Procesu" i "Zamku" o totalitaryzmie, gdzie człowiek jest  tylko nędznym robakiem w zbrodniczej machinie państwa totalitarnego. Na szczęście dla Kafki już po jego śmierci.
  Pisząc listy dokładać trzeba staranności w pisaniu. Co innego bowiem mówić, mową potoczną. Tak dziś piszemy na komunikatorach i na mailach. Jest to więc zapisana mowa potoczna, pełna kolokwializmów. List natomiast wymaga zwięzłości, staranności, zastanowienia o czym chcemy napisać, aby to co napiszemy było eleganckie, napisane pięknym słowem. Zdarzały się też często listy pisane emocjonalnie, w których już samo pismo zdradzało emocje. Tak pisali listy wielcy artyści, pisarze i uczeni. Podobnie staraliśmy się pisać i my. Pisaliśmy na papierze listowym. Najpierw rozpoznawano charakter pisma. Pismo świadczyło o nas. Było pierwszym znakiem rozpoznawczym nas. Potem przechodziło się do czytania. Najpierw jednak, podobnie jak pisze Franz Kafka, szukaliśmy miejsca, owego fotela, aby można było "błądzić między wersami w świetle Pani oczu i oddechu Pani ust" i czytać jakbyśmy "te  listy pili". Czytać kilka razy, rano i wieczorem, do snu i po przebudzeniu. Listy od ukochanej osoby przecież tylko napisane, ale tak napisane, jakby w momencie czytania kochany - kochana byli  obok nas, byli z nami, siedzieli przy nas.
  Zapomnieliśmy  dziś w coraz bardziej pędzącym świecie, że list przykuwał naszą uwagę, był jak święto, czymś uroczystym, wyjątkowym co pobudzało naszą wyobraźnię. W świecie komunikatorów i emotikonów zapomnieliśmy o pisaniu listów. Pisaniu słowami pełnymi miłości, wycyzelowanymi, starannymi i eleganckimi. A przecież w czasach gdy pióro zastąpił laptop, można pisać listy na przykład na Wordzie, na którym można znaleźć odpowiednią czcionkę podobną do pisma i napisać list pełen uczuć. Wymaga to skupienia i wsłuchania się w siebie, o czym chcemy pisać, aby czytająca osoba mogła się wzruszyć słowami i je "pić". Słowo pisane w liście znaczy więcej od mowy potocznej i maili. To wręcz literacko ujęte słowa dla drugiej osoby, oznaczające szacunek i zaufanie do niej, a nawet miłość. Takie są listy Kafki do Mileny.

Polecam gorąco przeczytanie listów Franza Kafki i Mileny Jesenskiej

niedziela, 2 marca 2025

Trzy lata tęsknoty

 Trzy lata temu odeszła na zawsze moja Kochana Żona - Krysia


Nici tęsknoty

Kiedy to było
Trzy lata temu
Wczoraj
Przed chwilą

Odeszłaś
Lecz zostawiłaś
Nawiniętą na szpulę tęsknotę

Co się rozwija
Nicią pamięci
Kiedy czas upływa

Ziemowit Szafran
Słupsk
02.03. 2025 r.


sobota, 1 marca 2025

Ohydna twarz Ameryki

 Świat przeżywa emocjonalne i psychiczne trzęsienie ziemi po tym co stało się na  spotkaniu prezydentów Trumpa i Żełeńskiego w  Białym Domu. Dotąd  nie widzieliśmy co się dzieje za kulisami świata polityki. Dowiadywaliśmy się z uładzonych protokołów po spotkaniach dyplomatów i fałszywych uśmiechach na ich twarzach podczas  dyplomatycznych lunchów. Teraz Trump, Vance i s-ka zerwali maski z twarzy i postanowili pokazać całemu światu ohydne oblicze gabinetu obecnego prezydenta USA. Ohydne bo sięgające moralnego upadku, które domaga się kapitulacji nie od agresora, ale od ofiar. Tylko bowiem ktoś moralnie upadły, może żądać od ofiary, natychmiastowej kapitulacji, czyli zaniechania walki o życie, godność, honor. Walki o prawo do samostanowienia o sobie, o swoją mowę i kulturę. Walkę o szczęście matek, aby wychowywały synów i córki nie po to, aby szli na front, ale kształcili się i żyli szczęśliwie w swoim kraju. Skąd my to znamy, a jak niektórzy nie wiedzą, to niech sobie natychmiast przypomną. Źródeł w Internecie jest tysiące i można dokładnie sprawdzić. Ameryka już nie raz pokazała swoje dyletanctwo, bo przecież nawet prezydent Roosevelt nie uwierzył w obozy koncentracyjne, a misja Jana Karskiego spełzła na niczym. O dyplomacji amerykańskiej nie będę jednak pisał. Wydaje się, że zawsze patrzy przez pryzmat giełdy na Wall Street. Czy może pomagać przyjaciel przyjacielowi żądając od tego haraczu? Pomoc jest zawsze bezinteresowna, ponieważ udzielając pomocy walczymy o wartości najwyższe jakimi są życie i godność człowieka. Są to wartości  niepoliczalne ani na giełdzie Wall Steet, ani przez algorytmy AI komputerów Elona Muska. Albo się jest przyjacielem, który gotów jest nieść pomoc ofierze, albo się  przyjacielem nie jest. Wtedy można żądać kapitulacji ofiary, uznając przez to racje agresora. Ohydna twarz moralnego upadku,  którą pokazał Trump jakże podobna jest portretowi Doriana Graya. Tylko człowiek dla którego moralność przelicza się na pieniądze,  może  żądać kapitulacji od ofiary po to, aby robić tam business. Rodzi to od razy pytanie, jak owe interesy robić i z kim. Czy z ofiarą, czy z agresorem, który przecież nie odda wspaniałomyślnie tego co zajął! Zatem czy ofiara ma się stać kolonią zwycięzców?  Haraczem za pomoc?  I to jest prawdziwa twarz pięknej Ameryki, niczym bohatera powieści Oskara Wilda, dopóki nie spojrzał na zasłonięty swój portret, malowany przez malarza i nie zobaczył na nim  ohydnego i prawdziwego oblicza swej duszy i  twarzy. Może więc powinniśmy być wdzięczni Donaldowi Trumpowi za pokazanie prawdziwego oblicza. Wątpię tylko czy przeczytał powieść "Portret Doriana Graya" Oskara Wilde. Gdyby przeczytał może by się zastanowił? Wątpię jednak, ponieważ na Wall Street powieści nie obstawiane są w akcjach.

Ziemowit Szafran
01.03.2025 r.

poniedziałek, 27 stycznia 2025

Auschwitz nie spadł z nieba

 

  Dzisiaj przypada 80 rocznica wyzwolenia obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau. W tytule niniejszego wpisu przytaczam cytat z przemowy Marian Turskiego w 75 rocznice wyzwolenia obozu zagłady. Wydaje mi się, że słowa obóz zagłady lepiej pasuje do tego, co się w tym miejscu wydarzyło i nie tylko tutaj. Obóz koncentracyjne nie  zawsze, szczególnie u ludzi młodych, wywołuje adekwatne skojarzenia. A jest to miejsce szczególne gdzie zamordowano, zlikwidowano w bestialski sposób -1100000 Żydów i nie tylko. Ale to bestialstwo zrodziło się w ludzkich głowach! Marian Turski powiedział " Auschwitz nie spadło z nieba. Zaczęło się od drobnych form prześladowania Żydów. To się wydarzyło, to znaczy, że może wydarzyć się wszędzie na Ziemi". Wojny wywołują politycy żądni władzy i w tym celu zdolni do dzielenia ludzi na gorszy i lepszy sort, nadludzi, podludzi, i nieludzi. Szlachetnych i robactwo. Wystarczy wspomnieć, że prześladowanie Żydów najpierw miało miejsce w Austrii, a konkretnie w Wiedniu, którego ulicami chodził nie doszły student ASP - Adolf Hitler. Świat dzielą politycy i możni tego świata, dla których wartości moralne określa aparat bezpieczeństwa, który ściga przeciwników politycznych, lub ilość posiadanego majątku i kapitału, jak w przypadku Elona Muska. Amerykański miliarder proponuje, aby zapomnieć o tym co było. Nie mogą bowiem Niemcy ciągle żyć czymś, co zgotowali ich dziadowie. Musk i s-ka nie zdają sobie chyba sprawy, co zgotowano, że faszyzm, nazizm a z drugiej strony zbrodniczy komunizm, rozlewały się bardziej lub mniej po całym świecie. W USA także. Zapomnienie staje się przyczynkiem do odrodzenia się podobnych tendencji i ideologii. Tym bardziej trzeba mieć w pamięci słowa niemieckiego filozofa Georga Wilhelma Friedricha Hegla, który ostrzegał "Historia dowodzi, że z historii ludzie się niczego nie nauczyli"To słowa bardzo ważne, które niestety nie są wysłuchiwane przez ludzi. Wcale bowiem nie jest powiedziane, ani napisane, że historia sprzed 80 lat się nie powtórzy. Wtedy, gdy się już zadzieje kolejny mniejszy lub większy konflikt mówimy historia nauczycielką życia. Tyle tylko, że uczniowie jakoś mało pilni, albo wręcz się nie uczący.  

  Wydaje się, że nasze życie coraz bardziej oplątane jest przez sieci kabli internetowych. Mając pod kontrolą media społecznościowe, portale internetowe, telewizję można wpływać na całe społeczności poprzez manipulacje, fake newsy, AI, dezinformację. 
  Będąc w Warszawie 27. stycznia 2022 roku poszedłem na spacer przez Plac Grzybowski, po czym skręciłem  w uliczkę Próżną. Wybrukowana ulica ze stojącymi trzema domami ocalałymi z zagłady Getta Warszawskiego. Na Woli ocalał tylko kościół św. Augustyna. Reszta to była pustynia gruzu. Nie byłoby tego, gdyby nie zrodziła się w politykach szaleńcza ideologia zagłady Żydów a później innych narodów. Nic by jednak z tego nie wyszło, gdy nie spotkało się za ludzi przyzwoleniem. W większości bowiem faszystowskie rządy, a potem terror, powstał w drodze demokratycznych procedur wyborczych.
  Wszedłem do kawiarni Próżna. Mała, klimatyczna kawiarnia. Gdy jednak zacząłem pić kawę, zdałem sobie sprawę, że klimat owej kawiarni, to nic innego jak zapisana w ścianach historia. Nim wszedłem do niej na kawę spostrzegłem, że  na jednym tylko z rewitalizowanych zabytkowych domów, zastawiono skrawek muru ze starych cegieł, wystający około dwóch metrów nad chodnik. Sięgnąłem po notatnik i długopis i tak powstał niżej przedstawiony wiersz.


Skrawki pamięci


                W 80 rocznicę zagłady Getta Warszawskiego

Spaceruję zaułkiem ocalenia
Idąc po lśniącym bruku – pytam
Czy nie jestem jak profan?
I nie stąpam po sacrum?
Czy tu, gdzie jestem ktoś nie skonał?
Na oczach żebraczego tłumu
Rozwartymi oczami patrzył w niebo
Próżno czekając na odpowiedź

Śmierć stawała się wybawieniem
Obnażony szkielet wołał – dlaczego?!
Dlaczego czarne nie było czarnym?
A białe przestało być białym?

Przeszłość idzie w zapomnienie
Umieszczamy ją w muzeum pamięci
Czas jak deszcz rozmywa tropy
Wygładza myśli jak bruk ulewa

Historie zamykamy w niepamięci
Umieszczamy w sejfach serwerów
Zasłaniamy stare cegły nowym tynkiem
Zamazując znamiona historii

Niecierpliwość życia nie dopuszcza historii
Przemykają myśli jak wiatr nieuchwytnie
Ocalała ściana ostrzeżenie szepce
Budujecie przyszłość na skrawkach pamięci

czwartek, 9 stycznia 2025

Od przybytku głowa nie boli?

   Od przybytku rzekomo głowa nie boli, tym niemniej wszelki nadmiar, może przyprawić nas o nie lada dylemat, co z owym nadmiarem zrobić? Ów nadmiar to leżące na stole książki, czekające na przeczytanie. Michał Rusinek w swojej książce pt. Nadbagaż w opowieści Poziomki pisze, że jego ulubionym słowem w książce Yee-Lum Mark Innymi słowy jest japońskie słowo  tsundoku,  czyli kupowanie książek i nieczytanie ich, tylko gromadzenie. W moim wypadku nie ma to zastosowania, jako że zanim postawię je na półkę, to je przeczytam. Przy czym nie odstawiam ich jak do gabloty w muzeum. Wracam do nich, czytam ponownie. Jednak teraz na moim stole w pokoju leżą książki, a problemem jest, którą  najpierw wziąć do czytania. Każda bowiem jakby do mnie mówiła - ja pierwsza, ta obok może poczekać. Wszystko przez świąteczną kartę podarunkową na książki o wartości dwustu złotych. Oficjalnie od Mikołaja. Hojny. Nieoficjalnie a w rzeczywistości - od córki i zięcia. Suma nie licha. Można więc było wybrać, a na promocjach jeszcze dodać sobie jedną lub dwie. Zadowolony więc z zakupu zacząłem się zastanawiać, którą pierwszą zacząć czytać. Czterech na raz nie dam rady. Przerastałoby to możliwości mojej percepcji. Wpadłem zatem na pomysł, że jeden dzień poświęcę na czytanie jednej książki. W przeciwnym razie Robert Oppenheimer mógłby się znaleźć nagle na kawie w japońskiej kawiarni. Byłoby to nawet całkiem ciekawe, ale o czym by tam rozmawiał. Chyba, że byłby z kobietą, to może prowadziłby konwersację o japońskich herbatach i literaturze. Miałby o czym mówić, próbował bowiem pisać książki.  Albo szef Los Alamos spotkałby Michała Rusinka w podróży do Finlandii lub Indii.  Z kolei Karol Szymanowski mógłby przedstawiać swoje  kompozycje wielkiemu fizykowi, który nota bene miał znakomity słuch i grywał na fortepianie, lub Michałowi Rusinkowi. Tak więc jedna książka na jeden dzien. Poza tym powieści Zanim wystygnie kawa Toshikazu   Kawaguchi   lub Nadbagaż Michała Rusinka można wziąć ze sobą do kawiarni, czego nie można zrobić absolutnie z tomiszczami Oppenheimer-triumf i tragedia ojca bomby atomowej lub Jak Karol Szymanowski pisał o sobie. Biorąc owe tomiszcza do kawiarni, zafundowałbym sobie niechybnie nadbagaż. Tak więc książki cierpliwie czekają na swoją kolej, a ich bohaterowie mają małą szansę na spotkanie. Choć nigdy nic nie wiadomo, są  przecież jeszcze sny, fantazja, poezja lub filmy.

piątek, 3 stycznia 2025

W pokoju obok

 Wczoraj, po raz pierwszy w nowym roku 2025, wybrałem się do kina na film W pokoju obok Pedro Almodovara. Hiszpański twórca, jako nieliczny w mężczyzn, umie robić filmy o kobietach. Nie pomyliłem się. I tym razem film jest o dwóch kobietach, przyjaciółkach. Nie będę streszczał filmu. Zresztą słowo - streszczam - powinno wrócić do naszego słownictwa natychmiast, zamiast słowa spoilerować, nadużywanego   w wypowiedziach najprzeróżniejszych ekspertów i celebrytów.  Zatem nie będę streszczał, bo to tak, jakby mówić jaki smak ma wino. Trzeba po prostu spróbować. A film trzeba koniecznie zobaczyć. Jeżeli więc nie będę streszczał, to naświetlę po krótce jego problematykę. Obraz Pedro Almodovara  stawia kilka  pytań, często zadawanych na spotkaniach przyjaciół, podczas rozważań etycznych i filozoficznych na sympozjach. Jak daleko może ingerować  państwo i prawo w nasze prawa obywatelskie, prawa wyboru i wręcz prawa człowieka. Czy przypadkiem twórcy prawa nie chcą,  nie tylko być bardziej świętymi od papieża, ale nawet świętszymi od Pana Boga stosując zimne i bezuczuciowe przepisy. Takie prawo nie ma uczuć, empatii. Takie prawo nie rozumie cierpienia. Ten wątek poruszony przy końcu filmu warty jest kontynuacji, jeżeli nie przez samego Almodovara, to przez innego reżysera lub reżyserkę ( w Polsce mogłyby się zająć tą tematyką Agnieszka Holland lub Małgorzata Szumowska). Cały zresztą film to są pytania zadawane widzom.  Ile może znieść bólu psychicznego i stresu osoba opiekująca się terminalnie chorą? Jak to się na nich odbija? I jaką powinny mieć opiekę, aby wyjść z syndromu wypalenia? To bardzo ważne pytanie? Na koniec pytanie, które przewija się przez cały film, choć ja poruszam je jako ostatnie. Jak pomóc osobie terminalnie chorej wiedząc, że medycznie jej nie pomożemy? Czy można ją zostawić samotną? Oddać do hospicjum, w którym nie zazna bliskości przyjaciół i rodziny, czy też do końca się zaangażować i asystować jej do końca. I w końcu stanąć przed dylematem co robić, nie biorąc w pewnych czynnościach udziału, ale wiedząc o nich? Czy osoba terminalnie chora, świadoma, może nas tak bardzo angażować i zostawić z prawnym problemem? Nie będę pisał o co chodzi, choć zapewne można się domyśleć. Film W pokoju obok wart jest oglądnięcia. Nie jest to amerykański film akcji, w którym bohater uprawia slalom miedzy kulami, bez szwanku. To obraz pełen refleksji, pytań do widzów, na które powinni sobie odpowiedzieć. Polecam.